About Maurizio Catellan, a banana worth $ 120 000 and banana skin chutney

above / powyżej: Maurizio Cattelan “COMEDIAN / KOMEDIANT”; photo/foto: Sarah Cascone from/z: news.artnet.com


pl

In 2019 during Art Basel Miami Beach, Maurizio Catellan presented his “Comedian” – a banana taped to the Perrotin Gallery wall with duct tape. It was created as an edition of 3. Two of them were sold for $ 120 000, the third one was eaten by the artist David Datun.

David Datuna just ate the “Comedian” by Maurizio Cattelan / David Datuna właśnie zjadł “Komedianta”; photo/foto: Eva Uzcategui (Reuters); from/z: The Guardian

The new owners of Catellan’s bananas assured that they had bought an art idea, perfectly knowing the price of bananas in a food market and that the banana in the exhibition was changed every few days.

Today I weighed a banana. The Canarian banana to be precise (these bananas are smaller, firmer and their flesh is slightly orange. I like them better, perhaps because I lived for a short period in the Canary Islands). The banana weighed 150 grams – 100 grams of flesh and 50 grams of skin. It was easy then to calculate that the part uneaten by David Datuna, the banana skin, was quite an expensive waste ($ 40 000).

Not allowing any waste in the kitchen nor throwing money into the bin, I use banana skins to make cakes and chutneys. $ 120 000 vs almost free food! What a saving! And if I would like to sell my chutney, I would have to consider the fact that one small jar contains 3 banana peels. 3 times 40 000 equals $ 120 000. 1 jar of chutney has the same value as Catellan’s „Comedian”.

ALMOST BLACK BANANA SKIN CHUTNEY

3 organic banana skins (they can be frozen)
1 small onion (I used onion from Figueres, which is a Catalan variety)
1 small old apple (I found one like this in the fridge, which is not surprising at all. It’s June, so this poor apple is at least 9 months old!)
1 tsp salt
1 tsp black pepper
1 tsp turmeric
1 tsp ginger
1 tsp cinnamon
1 bay leaf
½ glass sugar
1 tbsp honey
½ glass vinegar (I used the leftovers of pickled chillies, but I added ¼ glass vinegar)
splash of olive oil

Cut the ends off the banana skins. Chop them (if they are frozen they should be prepared in that way before putting them in the freezer; you don’t need to defreeze them). Pour some olive oil into a deep frying pan or pot, add spices (excluding the cinnamon) and bay leaf, fry for about 1 minute until you smell the beautiful aroma. Add chopped onion and steam for a short time (you do NOT want onions to be golden!). Add banana skins, mix everything. Pour in vinegar and sugar, stew with the lid on, on a low heat, until banana skins are soft. Add some water if needed. At the end add honey and cinnamon, stew for a couple of minutes more.

Put into sterilized jars and immediately turn them upside down for a few hours. You can store this chutney for months, remembering that older chutney means better chutney. Unfortunately I couldn’t resist and I ate all of it within one week.

Almost black banana skin chutney is great on toast (you can make it from stale/hard bread, which will soften during toasting) with brie, feta cheese or smoked tofu.

And what about Andy Warhol? What was he doing with banana skins after painting the fruit, making a photograph of it or after eating the flesh?

Andy Warhol eating banana self portrait / Andy Warhol jedzący banana autoportret; 1982
Andy Warhol “Bananas” / “Banany”; from / z: The Guardian

I have no idea. What I know is that he wasn’t in the habit of wasting food. At least the food he was ordering in restaurants, which was the main part of his “NY diet”, described by himself in 1975 in the book „The Philosophy of Andy Warhol (From A to B And Back Again)”. Not wanting to gain weight (I know that problem!), Warhol used to order in restaurants food that he didn’t like. At a time when his fellow diners were enjoying the meal he would do anything but eat. At the end he would ask the waiter to prepare a doggy bag, no matter what class of restaurant it was. After leaving he would give the meal to any accidentally encountered homeless person.

Would this homeless person be happy with a banana peel, even the one worth $ 40 000? I dare to doubt, unless they could (and they would) monetize it. But I’m pretty sure that they would be very happy getting a jar of banana skin chutney!

Andy Warhol “The Philosophy od Andy Warhol (From A To B And Back Again)”



MAURIZIO CATELLAN, BANAN WARTY 120 000 $ I CHUTNEY ZE SKÓREK BANANOWYCH

W 2019 roku podczas Art Basel Miami Beach Maurizio Catellan zaprezentował „Komedianta” („Comedian”) – banana przyklejonego do ściany za pomocą srebrnej zbrojonej taśmy. Praca zaistniała w edycji 3 sztuk w cenie 120 000 dolarów każda. Dwie zostały sprzedane, trzecią zjadł artysta David Datuna. Nowi właściciele bananów zarzekali się, iż zdają sobie sprawę, że zakupili ideę sztuki, ponieważ po pierwsze znają wartość sklepową owoców, po drugie banany podczas wystawy regularnie zostawały wymieniane.

Zważyłam dzisiaj banana. Kanaryjskiego – ze względu na sentyment związany z miejscem, gdzie przez jakiś czas mieszkałam. Banany kanaryjskie są mniejsze, bardziej zwarte i mają miąższ o nieco pomarańczowym odcieniu. Banan ważył 150 gramów, z czego miąższ 100 gramów, a skórka 50 gramów. Łatwo więc policzyć, iż niezjedzona przez Davida Datunę skórka od banana była dość drogim odpadem (40 000 dolarów).

Nie pozwalając na marnotrawstwo w kuchni i na wyrzucanie pieniędzy do śmieci, skórki od bananów wykorzystuję do robienia ciast lub chutney. 120 000 dolarów przeciwko prawie darmowemu jedzeniu! Jakaż oszczędność! Jeśli chciałabym jednak sprzedać moje chutney, musiałabym wziąć pod uwagę fakt, iż w małym słoiczku mieszczą się 3 skórki bananowe, czyli 3 razy 40 000 równa się 120 000 dolarów. Słoiczek chutney wart tyle samo co praca Catellana.

PRAWIE CZARNE CHUTNEY ZE SKÓREK OD BANANA

3 bio skórki od banana (mogą być mrożone)
1 mała cebula (użyłam cebuli z Figueres, popularnego gatunku w Katalonii)
1 małe starzejące się jabłko (takie znalazłam w lodówce, jest w końcu czerwiec i to jabłko ma z 9 miesięcy!)
1 łyżeczka soli
1 łyżeczka pieprzu
1 łyżeczka kurkumy
1 łyżeczka imbiru
1 łyżeczka cynamonu
1 listek laurowy
½ szklanki cukru
1 łyżka miodu
½ szkl octu (użyłam zaprawy po ostrych papryczkach w occie, dodałam ¼ szkl octu)
oliwa z oliwek

Odetnij końcówki od bananowych skórek, a same skórki drobno pokrój (jeśli są mrożone, to powinny być tak przygotowane przed mrożeniem; nie ma potrzeby rozmrażania!). Na głęboką patelnię lub do garnka wlej odrobinę oliwy z oliwek, dodaj przyprawy (z wyjątkiem cynamonu) i liść laurowy, podsmaż przez minutę, aż zaczną pachnąć. Wrzuć posiekaną cebulę i duś razem przez krótką chwilę (cebula nie ma się zezłocić!). Dodaj bananowe skórki, wymieszaj. Wsyp cukier, wlej ocet i duś pod przykrywką na małym ogniu, od czasu do czasu mieszając. W razie potrzeby dolewaj odrobinę wody. Gdy bananowe skórki będą miękkie – dodaj miód i cynamon, duś jeszcze chwilę.

Wkładaj do wypasteryzowanych słoików, gorące postaw do góry nogami na kilka godzin. Możesz przechowywać miesiącami długimi, pamiętając, iż chutney potrzebuje czasu – im starsze tym lepsze. Ja niestety nie wytrzymałam i zjadłam wszystko w ciągu tygodnia.

Prawie czarne chutney z bananowych skórek jest genialne na tostach (możesz zrobić ze starego suchego chleba, który zmięknie podczas obróbki termicznej w tosterze) z serem brie, fetą lub wędzonym tofu.

A Andy Warhol? Co robił ze skórkami od bananów po ich namalowaniu? Po zjedzeniu ich miąższu? Nie wiem. Wiem jednak, iż nie miał w zwyczaju marnowania jedzenia. Przynajmniej tego, którego nie zjadał w restauracjach, co stanowiło część jego „nowojorskiej diety”, opisanej przez samego artystę w 1975 roku w książce „Filozofia Warhola od A do B i z powrotem”. Nie chcąc przytyć, Warhol postanowił zamawiać w restauracjach jedynie to, czego nie lubił. W czasie, gdy współbiesiadnicy rozkoszowali się daniami, Andy robił wszystko poza jedzeniem. Na koniec prosił kelnera o zapakowanie niezjedzonego posiłku na wynos. Robił to zawsze, bez względu na klasę lokalu, by po wyjściu z restauracji obdarować posiłkiem przypadkowo napotkanego bezdomnego.

Andy Warhol eating banana self portrait / Andy Warhol jedzący banana autoportret; 1982; from / z: The Guardian

Czy przypadkowy bezdomny ucieszyłby się ze skórki banana, nawet tej wartej 40 000 dolarów? Śmiem wątpić, no chyba że mógłby (i udałoby mu się) ją spieniężyć. Ucieszyłby się jednak z całą pewnością ze słoiczka chutney z bananowych skórek!

„Filozofia Warhola od A do B i z powrotem”; Wydawnictwo Twój Styl
eng

About Juan Gris and jars

above / powyżej: JUAN GRIS “JAR, BOTTLE AND GLASS / SŁOIK, BUTELKA I SZKLANKA” 1911; from MOMA collection/z kolekcji MOMA


pl

Around me, a sea of empty jars. Small ones. Big ones. Tall and short ones. On the floor. On all shelves. In the kitchen. In the dining room. They seem to infuse, to take over my privacy. I’m completely lost in addiction to them.
Yes, after months of hard work in the garden now it is a time to collect and preserve. I spend hours in the kitchen. Hours. And hours. With the jars. With a bottle. With a glass.



JUAN GRIS I SŁOIKI

Wokół mnie morze. Napływające zewsząd i pochłaniające przestrzenie wszelakie. Morze słojów, słoików. Małych i dużych. Wysokich i pękatych. Każdego rodzaju, gatunku każdego. Nie ma już miejsca na podłodze, na półkach, na stołach i blatach. Mnie nie ma. Uwięziona w kuchni po miesiącach orki w ogrodzie. Na własne życzenie PRZETWARZAM. Ze słoikiem. Z butelką. Ze szklanką.

eng

2016-09-01-jar

About summer, Anna Reinert, Luis Egidio Melendez and plum jam with rhubarb

above / powyżej: ANNA REINERT “TOURIST GIRL / TURYSTKA” 2012, Sopot (PL), Haffnera 24 Street / ul.


pl

This is not the end of summer! This summer is endless and full of sun! Joy of life. Energy getting less and less in the hours between lunch and dinner. Garden to be cared for early every morning. The smell of soil and freshly cut grass. The small mirabelle plum tree with branches touching the ground – so heavy with sweet fruit. I’m so happy I finished my school years long ago and I have the summer for a lot longer!

Sopot, the small charming Polish town on the Baltic coast, is a very touristy place. And now is the best time to visit it – September is coming. A few tourists left, but with no children, who start school tomorrow. Still no students, they will come 1st October to start their university courses. But one of the tourists will stay all year around – “Tourist girl” made by Anna Reinert and painted by Dorota Borowska – two great artists with whom I studied in the Academy of Fine Arts. I love this wall! It is great! It is always 100% SUMMER, even during the winter, when I made this above photo. And here there is a map where you can find “Tourist girl” – Haffnera Street 24, Sopot, Poland:

Luis Melendez Still Life with Bowl of Plums Figs and Bagel XVIII
Luis Egidio Melendez, Still Life with Bowl of Plums Figs and Bagel / Martwa natura z …, XVIII c., from the collection of / z kolekcji Museo del Prado

PLUM JAM WITH RHUBARB (no sugar added! 100% fruit!)
inspired by Anna Reinert and congratulations to her for growing her 1st rhubarb!

– 3 kg plums (I used mirabelle plums from my garden, but you can use any kind you wish)
– 3-6 rhubarb sticks (the quantity depends on how much you want to “break” the sweetness of the plums to have it a little “sharper”)

Wash the fruit. Pit the plums and peel the rhubarb. Cut the rhubarb into small pieces. Place the fruit into a large pan or frying pan, preferably with a thick bottom. Cook on a very small heat, covered at the beginning. Stir it occasionally and wait until almost all the liquid has evaporated. Pour the hot jam into sterilized jars, close them well and put upside down. Wait until cool.

Because there is no sugar added I prefer to pasteurise this jam, to store it longer. Put the jars into a cold oven and set to 120 C degrees. When the oven will reach this temperature wait 20-25 minutes more. Take out the hot jars and put them upside down until cool.

Eat it with anything! With muesli, porridge, on toast, with croissant. Open a jar and take a spoon. Or two. Or more. Use it on the top of a tart or cheesecake. Blend it with natural yoghurt to make a smoothie. Enjoy the summer directly from a jar – Summer Made By Yourself!



LATO, ANNA REINERT I DŻEM ŚLIWKOWY Z RABARBAREM

To nie jest koniec lata! Lato nie kończy się nigdy! Lato trwa! Wraz ze słońcem, ze światłem, z gorącem zabijającym energię (przynajmniej moją) na godziny dzielące obiad i kolację. Zapach świeżo skoszonej trawy, zapach ziemi po deszczu. Niewielka mirabelka w ogrodzie dotykająca gałęźmi ziemi, ociężale znosząca obfitość słodkich soczystych owoców. Cudownie nie mieć żadnych obowiązków szkolnych i myśleć o wrześniu jak o kolejnym letnim miesiącu!

Sopot… Jedno z najbliższych mi miejsc w Polsce, z najukochańszych. Sopot uroczy, niewielki. Oczywiście nie ten hałaśliwy lipcowo-sierpniowy! Nie ten, kiedy to na plaży nie można uświadczyć wolnego centymetra kwadratowego lub dwóch! Sopot ten, który lubię najbardziej, właśnie odsłania swoje uroki – turyści już wyjechali, a ci, którzy zostali, są bez wrzeszczących pociech. Sopot jeszcze bez studentów, którzy pojawią się dopiero za kilka tygodni. Sopot ten dla Sopocian, szczególnie starszych, chodzących wolniej, ale dzięki temu obserwujących dokładniej, uważniejszych. Sopot bez pospiechu. Z małymi uliczkami, wśród których ukryła się nie tylko na lato jedna „Turystka” (projekt: Anna Reinert, wykonanie: Dorota Borowska – dwie świetne artystki, z którymi miałam przyjemność studiować w ASP), będąca w 100% latem (nawet w styczniu, kiedy zrobiłam to zdjęcie).

DŻEM ŚLIWKOWY Z RABARBAREM (bez dodatku cukru! 100% owoców!)
zainspirowany „Turystką” i z gratulacjami za pierwszy rabarbar w ogrodzie jej autorki

– 3 kg śliwek (użyłam mirabelek, ale mogą być każde inne)
– 3-6 łodyg rabarbaru (dla przełamania słodyczy śliwek i „podkręcenia” smaku)

Umyj śliwki i usuń pestki. Obierz rabarbar, pokrój na niewielkie kawałki (1-2 cm długości). Włóż owoce do garnka lub głębokiej patelni o grubym dnie. Smaż na niewielkim ogniu, najpierw pod przykrywką. Doglądaj, czasami mieszaj. Jak mikstura będzie miała konsystencję dżemu, wkładaj gorącą do wyparzonych słoików. Zakręcaj je dobrze i odstaw do góry nogami do ostygnięcia.

Jeśli chcesz, by dżem mógł być długo przechowywany – pasteryzuj (bo nie ma cukru). Ja pasteryzuję w piekarniku – wkładam słoiki z dżemem do zimnego piekarnika i nastawiam temperaturę na 120 C. Gdy temperatura zostaje osiągnięta czekam 20-25 minut. Wyjmuję gorące słoiki i odstawiam do góry nogami do ostygnięcia.

Dżem można jeść ze wszystkim i bez wyrzutów sumienia! Jest znakomity do śniadań (muesli, owsianka, tosty, croissanty etc.) i do deserów (jako wypełnienie tart lub warstwa wierzchnia na sernik). Genialnie sprawdza się również wyjadany prosto ze słoika łyżką!

100% lata zrobionego przez Ciebie! Wyobraź sobie mroźną zimę – pada śnieg, minus sto, wieje, czarno na dworze. Zapalasz świece. Robisz dobrą mocną herbatę, może być wzmocniona dodatkowo, otwierasz słoik… i lato pochłania Cię znowu!)

eng

About Mark Rothko, his Recipe For Artwork, plums and rum

above / powyżej: MARK ROTHKO “NO. 37/NO. 19 SLATE BLUE AND BROWN ON PLUM” 1958
from the / z MOMA collection (www.moma.org)


pl

In September 1903 Markus Yakovlevich Rotkovich came into this world. 55 years later, in November, the same man, butnow known as Mark Rothko – a famous American painter of Russian Jewish descent – gave a speech designed to discuss art as a trade, in which he outlined his own Recipe For A Work Of Art. A Formula with all ingredients:

MARK ROTHKO FORMULA FOR A WORK OF ART

1. There must be a clear preoccupation with death—intimations of mortality… Tragic art, romantic art, etc., deals with the knowledge of death.

2. Sensuality. Our basis of being concrete about the world. It is a lustful relationship to things that exist.

3. Tension. Either conflict or curbed desire.

4. Irony. This is a modern ingredient—the self-effacement and examination by which a man for an instant can go on to something else.

5. Wit and play… for the human element.

6. The ephemeral and chance… for the human element.

7. Hope. 10% to make the tragic concept more endurable.

I measure these ingredients very carefully when I paint a picture. It is always the form that follows these elements and the picture results from the proportions of these elements. – he said.

In April 2016 my plum tree is blossoming beautifuly. My freezer is full of frozen and pitted plums from last autumn. Already having Mark Rothko’s No.37/No.19 in my head I decided to use these goods, being inspired by one of Henri Toulouse-Lautrec’s recipes. It would be perfect for my friend A.’s birthday today, I was thinking. “Dear A., enjoy your day and the rest of your life!”

2016-04-13-plums-and-rum

PLUMS WITH RUM
(inspired by Toulouse-Lautrec and Maurice Joyant)

– plums (pitted and frozen)
– white rum

Heat the oven to 180-200°C. Place frozen plums on the baking tray. Bake about 15 minutes until soft and some juices run off. Pour on some rum and bake 5-10 minutes more. Eat warm or cold, with yoghurt or without. Sprinkle with plum blossom (these flowers not only look amazing but they are edible too!).

Perhaps you don’t want to have a dessert? Perhaps you don’t have a sweet tooth? Perhaps. Who knows. In this case place some frozen plums into a jar half full with good quality white rum (the alcohol has to cover the fruit completely). Close the jar and put aside for few weeks, stirring every day. You will end up with a beautiful deeply coloured liquid with a delicate plum aroma.

But of course you can stay with rum alone. – “Rum. No plums. Version No.3 of Toulouse-Lautrec’s recipe.”



MARK ROTHKO, PRZEPIS NA DZIEŁO SZTUKI, ŚLIWKI I RUM

We wrześniu 1903 na świat przyszedł Markus Yakovlevich Rotkovich.
55 lat później, w listopadzie, ten sam mężczyzna, ale znany już jako Mark Rothko – amerykański malarz o rosyjsko-żydowskim pochodzeniu – wygłosił mowę o sztuce jako handlu, w której zdradził własną Recepturę Na Dzieło Sztuki:

RECEPTURA NA DZIEŁO SZTUKI (autor: Mark Rothko; tłumaczenie własne)

1. Zaistnienie klarownego i jasnego zainteresowania się śmiercią i myślą o umieraniu. Sztuka tragiczna, sztuka romantyczna i inne zajmują się znajomością śmierci,

2. Zmysłowość. Nasza podstawa bycia konkretnym na temat świata. Oto zmysłowy stosunek do rzeczy, które istnieją,

3. Napięcie. Zarówno konflikt jak i ograniczone pragnienie,

4. Ironia, nowoczesny składnik, dzięki któremu można przejść do czegoś innego,

5. Dowcip i zabawa – w celu bycia bardziej ludzkim,

6. Ulotność i szansa – w celu bycia bardziej ludzkim,

7. Nadzieja. 10%, aby uczynić tragiczną koncepcję bardziej znośną.

Malując obraz, bardzo uważnie mieszam te składniki. Zawsze jest to forma, która śledzi wszystkie elementy, a dzieło jest rezultatem, osiągniętym dzięki ich proporcjom.

W kwietniu 2016 śliwa w moim ogrodzie zakwitła. Zamrażarka wypełniona po brzegi zebranymi jesienią owocami tejże. Mark Rothko, śliwki i kwiaty śliwy. Henri Toulouse-Lautrec i przepis na Śliwki z rumem. Ja, zainspirowana tym wszystkim i chcąca świętować urodziny Fantastycznej A – „Najlepszości! Cudownego dnia i reszty Twego życia!”

ŚLIWKI Z RUMEM
(zainspirowane przepisem Toulouse-Lautrec’a)
– śliwki
– biały rum

Rozgrzej piekarnik do 180-200°C. Ułóż śliwki na blasze (jeśli używasz mrożonych, jak ja, to nie rozmrażaj ich). Piecz przez około 15 minut, aż zmiękną i zaczną puszczać soki. Pokrop solidnie rumem i piecz przez kolejne 5-10 minut. Jedz ciepłe lub zimne, z jogurtem lub bez, ale posypane kwiatami śliwy, które nie tylko są przepiękne, ale i smaczne!

Jeśli nie lubisz deserów lub nie masz na nie po prostu ochoty, nadal możesz pozostać przy Henrykowym przepisie. Do dużego słoja włóż śliwki (ja włożyłam mrożone) i zalej je białym rumem tak, by dokładnie je przykrył. Odstaw w ciemne miejsce na kilka tygodni, mieszając słoik (bez otwierania) każdego dnia. Otrzymasz trunek o głębokim kolorze i delikatnym aromacie.

Możesz też pozostać przy samym rumie oczywiście – „Rum. Bez śliwek. Wersja Nr3 Receptury Toulouse-Lautrec’a.”

eng

 

About Toulouse-Lautrec, horns of plenty and Ginger Jamie’s mushroom pasta

above / powyżej: by CUISINE AND ART


pl

Once upon a time in The Big Dark Forest a small child who had only just begun to walk – in this role me – was forced by her Lazy Parents to mushroom hunt. Not wanting to stoop they showed a specimen and the child collected it defeating all obstacles then quickly giving it back to The Sloths.

So I can easily say – I am a natural born mushroom hunter.

In the already distant time of communism, workplaces used to organize a corporate outing to the woods. It was social entertainment, collective sport, supported by baskets full of consumables, especially those in liquid form. Anyway, I have never been on such a trip, I was too young when communism died. However, every weekend, every bank holiday and every summer I spent at my grandpa’s wooden cabin in a tiny village. In the beginning we didn’t have running water. Just a well, a bucket and outhouse in a corner of the garden. Over the years we succeeded in having a shower and a small bathroom, but still we used to cook on the wood burner (today I do the same in winter time, but in a different house and different country). Also the stove was the best place to dry mushrooms (sometimes in almost wholesale quantities).

kasparus-kitchen-www
my old kitchen in The Big Dark Forest / kuchnia w Mrocznych Borach

Already in my adult life I have changed The Dark Polish Forest for The Sunny Catalan Coast. I supposed then that I would have to forget about mushroom hunting.  How on Earth could I think that! Autumn, on the grass under the palm trees, next to the beach … plenty of mushrooms from the Suillus family! In the eucalyptus copse Macrolepiota procera (parasol mushrooms). Plenty, because the locals do not collect them! Worse, strangers used to warn me against food poisoning or even death! Suillius The Killer! Meantime Catalans during peak period viewing hours passionately followed the fate of mushroom hunters. In every episode a celebrity went to the forest with a guide. And at the end of the series we would know which celebrity had found the most mushrooms. Eeeeuuuugh……….

Then the time for learning French fungi habits came. A mushroom, if it is not the Boletus boletus (cep) or Cantharellus (chanterelles) stays untouched. So I visit my neighbours’ gardens to collect different types of mushrooms, including the Boletus family (excluding Boletus boletus of course). The French do not touch “my Polish” mushrooms and I even needed to take a small towel to cover my harvest against meddlesome glances. “You will die Madame!” – they used to shout. “I’m not a Madame, I’m a Mademoiselle.” – I replied smiling.

I never buy mushrooms. OK, I’m lying. Sometimes I buy button mushrooms. But it would be a disgrace for me to buy wild mushrooms. So I don’t. Not fresh ones. And not dried ones. Not powdered, nor sauces. No mushroom stocks or mushroom oils. And the biggest NO is for mushrooms in tins!

Unfortunately in this case I’m not on the same team as Mr Toulouse-Lautrec! Every time I read his „recipe” for tinned mushrooms (the recipe at the bottom) I’m almost sick. And I have no clue what could I do to follow it. Fortunately I have two words – „mushroom” and „tin”. I have also a celler and time. The result you can see above.

TA-DAH! I grew my own mushrooms!

I fried them quickly on olive oil. I added some crushed garlic. Salt and freshly ground pepper plus some parsley from my garden. Quick and tasty! Especially for Henri Toulouse-Lautrec!

Now is the time for a “real” recipe, not just a piece of metal with some fungi inside. This recipe is based on Ginger Jamie’s recipe for button mushrooms in a cream sauce. We met under the water and we spent a charming summer. He was counting fish, algae and all that underwater stuff with his entourage – Gorgeous Mermaids and Funny Boys. They lived in a small mysterious house in the mountains and at the end of a long summer they were so numerous that they didn’t have enough space to sleep. Some of them started to sleep in cars, in strangers and non-strangers houses, flats and beds. At the end they didn’t have any time to sleep and no transport from the house to the harbour. All bicycles had died or were stolen. Definitely it was time for them to leave. But before, there was one Last Party.

Everyone prepared something good to eat. Sometimes something good, but ugly and strange, like a mixture of tinned chickpeas, beans and tuna fish. We enjoyed great tarts, salads, hors-d’oeuvres and plenty of liquid support too (yes, the next day wasn’t the best day of my life).

That evening, without any doubt the winner was Ginger Jamie’s pasta. He couldn’t believe in his success and all the time he kept repeating „Oh, no, it is not like I wanted!” or „I’m sure it didn’t work!”. Like a typical Polish housewife, really!

Anyway, I have allowed myself to change his recipe a little, hoping that he will forgive me. And I used small black mushrooms, which I learned to hunt only few year ago in France, where they are called trompettes de la mort, which means trumpets of death! In English they are called horns of plenty! I find them, due to their unusual appearance, absolutely stunning! Wierd black edible individuals with holes inside with strange semi-dry texture – PERFECT!

horns of plenty with pink peppercorns / lejkowce dęte z różowym pieprzem
horns of plenty with pink peppercorns / lejkowce dęte z różowym pieprzem
2015-11-09-trompette-1

GINGER JAMIE’S PASTA
WITH MUSHROOMS IN CREAM SAUCE

– 500 g spaghetti
– 250 g mushrooms
(any type you like, Ginger Jamie used button mushrooms and I used horns of plenty)
– 1 small onion
– 2 garlic cloves
– 150 ml single cream
– 1 tsp of chilli flakes
– 1 tbsp of honey (I used acacia honey)
– salt
– pink peppercorns
– olive oil
– parmesan cheese

Heat the frying pan, pour in some olive oil. Chop onions and fry. Add chopped mushrooms and fry until beautifully gold. Add crushed garlic, wait 1 or 2 minutes. Pour on the cream, add salt, chilli and honey. Stir constantly and wait until sauce is reduced.

In the meantime cook the pasta in boiling salted water. When ready mix with the mushrooms in cream sauce. Serve with freshly crushed pink peppercorns and parmesan cheese. Enjoy!

And here the promised recipe in its original form:

BOLETUS MUSHROOMS FROM THE CAN – Toulouse-Lautrec, Joyant

“Open a can of cèpes*, throw them into a sieve, scald them, and wipe them.
Put into a frying pan one part butter, one part fine oil and let the 
cèpes brown so that they are a good golden color on each side. Put them to one side.
Peel and set aside the stalks, chop them up with a nut-size lump of dry bread, a shallot, a tiny piece of garlic. Let them brown in butter and garnish the 
cèpes with this mixture.
In a dish which can go into the oven arrange the 
cèpes with the mixture on top, sprinkle with bread crumbs worked with fines herbes**, salt and pepper, and let it cook gently.”

*cèpes – Boletus mushrooms
**fines herbes – blend of herbes

P.S. I would like to thank Megan for her help with latin and Louise for bringing amazing pink peppercorns from her beloved’s garden in B.)!!!



TOULOUSE-LAUTREC, TRĄBKI ŚMIERCI I RUDY JAMIE Z MAKARONEM

W Mrocznych Borach Tucholskich ledwo łażące dziecię (w roli dziecięcia  ja) zmuszone zostawało do pracy w postaci zbierania grzybów. Zbyt leniwi rodzice, nie chcąc schylać się, pokazywali okaz,  a ja dzielnie pokonywałam wszelkie przeszkody, by dotrzeć do wybranego grzyba i niezwłocznie oddać go w ręce Leniwców. Grzybobranie więc prawie wyssałam z mlekiem matki i doskonale wpisuję się w ten sport narodowy.

W odległych już czasach komunistycznych tak zwane zakłady pracy organizowały zbiorowe wypady do lasów. Była to rozrywka towarzyska, sport grupowy, wspierany koszami pełnymi prowiantu, głównie w postaci płynnej. Nigdy w takiej imprezie nie brałam udziału, gdyż komunizm upadł. Nieustająco jednak każdy weekend i każde lato spędzałam w środku lasów w dziadkowym domku – niewielkiej drewnianej chatynce, gdzie w tym czasie nie było bieżącej wody ani łazienki, a gotowało się na placie. Po latach w szopie zaistniał prysznic, sławojka została zastąpiona przez niewielką toaletę w domu, ale sposobu gotowania nie zmieniliśmy nigdy. Piec zresztą był też niezawodny przy suszeniu grzybów, niekiedy ilości prawie hurtowych.

W dorosłym już życiu zamieniłam Mroczne Polskie Bory na Hiszpańskie Słoneczne Wybrzeże. Śmiałam więc przypuszczać, że o grzybobraniach będę musiała zapomnieć. Jakże się myliłam! Jesienną porą na trawnikach pod palmami przy plaży – maślaki, a w eukaliptusowych laskach kanie. Okazy wyjątkowe i w wyjątkowych ilościach, bo miejscowi ich nie zbierają. Wiele razy próbowali mnie przekonać, iż maślak z pewnością zabija. Sami jednak namiętnie grzyby zbierają, a Katalończycy w godzinach największej oglądalności co tydzień  zasiadają przed telewizorami, by obejrzeć „Zbieraczy grzybów”!

Potem przyszła pora na poznanie zwyczajów francuskich. Grzyb, jeśli nie jest prawdziwkiem Boletus boletus czy kurką, pozostaje nietknięty. Odwiedzam więc pobliskie ogródki i masowo zbieram kozaki, różnorodne podgrzybki, inne niż Boletus boletus odmiany prawdziwków. Francuz ich nie tyka, przynajmniej w mojej wsi i na moje szczęście! Nauczyłam się też, by w koszu mieć jakąś szmatę, ręczniczek jakiś do przykrywania zbiorów. Ciekawskie oczy zaglądające komentowały nazbyt często, grożąc mi zatruciem czy śmiercią nawet. Mnie – dziecku borów! Ale nauczyłam się również zbierania kilku nowych dla mnie gatunków – przepysznych kolczaków obłączastych (zwanych po francusku kopytami baranimi), pieprzników trąbkowych i moich ukochanych trąbek śmierci, jak nazywają je Francuzi. Anglicy nazywają je rogami obfitości, a my po prostu lejkowcami dętymi.

Hańbą dla mnie byłoby kupowanie grzybów, oczywiście pomijam tutaj hodowane grzyby, jak na przykład pieczarki. Te kupuję. Innych nie. Pod żadną postacią. Ani świeżych. Ani suszonych. Żadnych wywarów. Proszków. Sosów. A już z całą pewnością grzybów zapuszkowanych! I tu z Henri Toulouse-Lautrec’iem w poglądach nie zgadzamy się. Jeden z Jego przepisów poświęcony jest właśnie grzybom z puszki (przepis znajduje się na samym dole tego wpisu)! O zgrozo! Na szczęście jednak wyobraźnia uratowała mnie i w tym wypadku – są i grzyby, i puszka jest!

TA-DA! Wyhodowałam własne grzyby! A potem usmażyłam je szybko na oliwie z oliwek, dodając zmiażdżony czosnek i posypując gotowe solą, pieprzem i natką pietruszki z ogrodu. Pochłonęłam jeszcze szybciej, myśląc nieustająco o Henryku Toulouse-Lautrec’u.

Danie jednak z przepisem Uroczego Rudego Jamie’go, którego poznałam prawie pod wodą, kiedy liczył ryby. Spędziliśmy długie letnie tygodnie na łodzi i pod nią w towarzystwie Jego Pięknej Świty w postaci kilku wyjątkowej urody Syren i fantastycznych kompanów liczenia ryb, alg czy innych morskich potworów. Towarzystwo Jamiego w miarę upływu lata rozrastało się, dolatując z Kraju Królowej. W niewielkim domu pełnym sekretów zaczęło brakować miejsca do spania a środki transportu w postaci rowerów zaczęły rozpadać się i ginąć. Koniec był bliski. Koniec lata.

Impreza pożegnalna, po której dzień kolejny z całą pewnością nie był najlepszym dniem mego życia (i pewno nie tylko mego). Bliżsi i dalsi znajomi wypełnili niewielkie mieszkanko, księżyc prawie w pełni, morze kilkadziesiąt metrów dalej. Każdy przyniósł coś do jedzenia i na (nie)szczęście do picia. Były dania urodziwe (przepiękne kanapki) i wyjątkowo brzydkie – w tej roli sałatka tuńczyk/fasola/cieciorka, będąca podstawą wyżywienia L. Wszystko pyszne – tarty, sałatki, pierogi i inne. Stół (tak naprawdę stoły) uginające się od dóbr wszelakich. Do tego Dziewczęta Przepiękne i Chłopcy Jak Zwykle. Daniem, które wszyscy pokochali najbardziej (oprócz dań w płynach) był makaron z pieczarkami w sosie śmietanowym, przygotowany przez Jamie’go, który – jak każda prawdziwa porządna pani domu – był wyjątkowo zestresowany, iż z całą pewnością mu nie wyszedł. Ja przepis nieco zmodyfikowałam, mając nadzieję, że Jamie mi wybaczy.

MAKARON JAMIE’GO Z GRZYBAMI W SOSIE ŚMIETANOWYM

– 500 g spaghetti
– 250 g grzybów (Rudy Jamie użył pieczarek, a ja lejkowców dętych)
– 1 mała cebula
– 2 ząbki czosnku
– 1 małe opakowanie śmietany 18%
– 1 mała łyżeczka sproszkowanego chilli
– 1 łyżka miodu
– sól
– różowy pieprz
– oliwa
– parmezan

Rozgrzać patelnię. Wlać oliwę. Zeszklić pokrojoną drobno cebulę. Wrzucić pokrojone w plasterki grzyby. Podsmażyć aż się pięknie zezłocą. Dodać zmiażdżony czosnek, podsmażać jeszcze minutę lub dwie. Posolić, wlać śmietanę, dodać miód i chilli, poczekać aż sos się zredukuje. W międzyczasie ugotować makaron w osolonej wodzie. Wymieszać makaron z sosem. Podawać ze świeżo zmielonym pieprzem i ze świeżo startym parmezanem.

A oto wspomniany wcześniej oryginalny przepis:

PRAWDZIWKI* Z PUSZKI – Toulouse-Lautrec, Joyant

„Otwórz puszkę prawdziwków*, odcedź je, sparz wrzątkiem i wytrzyj. Na rozgrzaną patelnię wrzuć kawałek masła i trochę oliwy, dodaj kapelusze grzybów. Podsmaż je z każdej strony do zbrązowienia i odstaw na bok.
Nóżki pokrój, wymieszaj z odrobiną bułki tartej, posiekaną szalotką i czosnkiem. Podsmaż na maśle i udekoruj powstała miksturą kapelusze prawdziwków.
W naczyniu żaroodpornym ułóż grzyby, posyp bułką tartą, wymieszaną z fines herbes**, posól, popieprz. Podgrzej delikatnie w piekarniku.”

* W oryginalnym przepisie tytuł brzmi „GRZYBY BOLETUS Z PUSZKI”, czyli używana jest łacińska nazwa. W samej już recepturze w wydaniu angielskim używane jest francuskie słowo ”cèpes” – prawdziwki.
**
 fines herbes – mieszanka ziół

P.S. Ogromne podziękowania dla Megan za pomoc językową oraz Louise za obdarowanie mnie różowym pieprzem z ogrodu ukochanego w B.!!!

eng

 

About oranges, herring and black pancakes

above / powyżej: ANNA KRÓLIKIEWICZ


pl

Today in Poland, instead of Pancake Day or Mardi Gras, we have “Śledzik”, which means herring. Before going to the last party of carnival we eat as “tapas” small different types of herring and we drink pure, really cold vodka. But … I’m not in Poland and I don’t have any herring around me! Only squid ink. Both of which are from an Underwater Paradise.

Henri didn’t mention pancakes in his book, but he wrote a recipe for an orange preserve. It is the orange season now! They are so juicy, so sweet. Fantastic for pancakes!

25 years ago. A Polish forest. A tiny village at the end of a dirt track. A wooden house, a kitchen the size of a handkerchief. My dad, me and my friend. A big stove, a few old rustic frying pans. Eggs and milk from the neighbours. First lesson – how to prepare batter for pancakes. Second lesson – how to toss them!!! ……………………….. OK, I have to be absolutely honest – the whole, but I mean THE WHOLE, kitchen was covered in batter!!! The ceiling, the wooden floor, the stove, my friend, my dad and myself… Good old days.

Nowadays I can toss pancakes without any problems. Usually I make them not from regular flour, but from oat flour (I’m addicted to oats). Usually they are yellow, because of my other addiction – turmeric. But today … they are black, thanks to squid and thanks to Anna Królikiewicz – a great Polish artist, who loves to cook, to feed, to create work concerning food. Last night I couldn’t sleep thinking about her amazing pink/violet/amaranth pancake! I would like to dedicate this post to her.

As I wrote before, this is a blog based on TL’s recipes, but not only his. This is an artistic culinary blog and I’m going to introduce to you more and more artists and some of their works.

Today I made black pancakes with labneh, which is a thick strained yoghurt popular in Middle Eastern cuisine, two versions – savoury and sweet (with Henri’s marmalade).

One night before, I prepared labneh, using 1 kg of natural yoghurt, which I strained through muslin over a bowl. In the morning the gorgeous labneh was done – creamy, smooth, thick and rich of flavor. I also had about 250 ml of whey, which I used for making the batter (I always try not to waste anything when I’m cooking).

BLACK PANCAKES WITH LABNEH

250 g oat flour (you can use regular oats and grind them)
1 organic egg
a pinch of Himalayan pink salt
250 ml whey (leftover liquid after making labneh) *ZW
squid ink
olive oil for frying

Whisk the egg. Mix with oat flour and salt, adding the whey slowly. It should have the consistency of cream. Let it rest for minimum half an hour. Afterwards add some more liquid if needed. Fry the pancakes in a small frying pan, because of the oats they are a lot more delicate and not so elastic like those made from regular flour.

SAVORY BLACK PANCAKES WITH LABNEH by serafin

1 shallot or 1/2 red onion
1/2 a small red chili
fresh mint
freshly ground black pepper
freshly crushed red peppercorn
Himalayan pink salt
olive oil to drizzle

SWEET BLACK PANCAKES WITH LABNEH AND MARMALADE

MARMALADE
– for 5 small jars –

about 20 big oranges (after peeling you should have about 3 kg)
1 kg of fructose
the juice from 1 lemon

Wash the oranges well. Peel them delicately (you need only the zest, not the pith!). Remove all the pith and pips. Chop the fruit into small pieces, about 1 cm square. Put into a pan with a thick bottom. Add the fructose (it is sweeter than white sugar and helps to set the marmalade or any jam), lemon juice and half of the orange zest (the other half you can freeze and use, for example, for cakes or duck). Cook over a low heat until it’s shiny, almost transparent and thick. And remember – if it is too thick add a little water.

This orange preserve is full of flavor, chunks of fruit, sweetness and southern sunshine. Pure nature in a jar. Colourful happiness for the end of a long cold winter.



O POMARAŃCZACH, ŚLEDZIACH I CZARNYCH NALEŚNIKACH

Dzisiaj „Śledzik”, czy też Mardi Gras (Tłusty Wtorek) lub Pancake Day (Dzień Naleśnika). Gdybym była w Polsce, z pewnością zjadłabym śledzia w oleju i z pewnością nie popiłabym, nawet zmrożoną, wódką. Ale w Polsce nie jestem i śledzi wokół brak! Najbliższe śledziom, co znalazłam, to atrament kałamarnicy, wszystko pozostanie więc w Raju Podwodnym.

Henryk w swej książce o naleśnikach nie wspominał. Milczał. O śledziach owszem, ale ja nie o śledziach, nie tym razem. Napisał jednak o dżemie z pomarańczy, a tenże przecież doskonale nada się do naleśników! Mam więc sezonowe cudowne pomarańcze i atrament – będą czarne naleśniki z nadzieniem pomarańczowym, zainspirowane innym artystą, a raczej artystką. Anna Królikiewcz stworzyła Naleśnik Idealny, purpurowy/różowy/amarantowy, przez który nie przespałam pół nocy. Figlarnie zawinięty, kolorem tak mocny, tak urzekający. Tak inny, choć tak oczywisty. Przepiękny, jak i autorka tegoż, formą, celowością, tradycją i nowoczesnością. Aniu – dziękuję!

25 lat temu w małej zabitej dechami wsi, w środku Mrocznych Borów, w drewnianej chatynce Ojciec dzieciom lekcje dał. Pierwsza – jak zrobić naleśnikowe ciasto. Druga – jak je smażyć, przerzucając zgrabnie pod sam sufit. Efekt – wtedy była to CAŁA, ale doprawdy C A Ł A, kuchnia w cieście. Oblepione ściany, sufit kapiący niezgrabnie, podłoga klejąca się prawie. Piec pokryty szybko palącą się masą. Dziatki mało widoczne spod jajeczno-mączno-mlecznej masy. Ojciec dzielnie próbujący się bronić. To były czasy…
Dziś naleśniki przerzucać potrafię bez oblepiania ciastem świata wokół i robię je zazwyczaj z mąki owsianej (staram się wszystko z niej robić, a ją samą uzyskuję mieląc po prostu płatki owsiane w zwykłym młynku do kawy). Zazwyczaj robię je żółte, gdyż prawie do wszystkiego wrzucam kurkumę. Dnia dzisiejszego – czarne z labneh (gęstym jogurtem bardzo popularnym na Bliskim Wschodzie). W dwóch wersjach – wytrawnej i słodkiej (z Henrykowym dżemem).

LABNEH
Wczoraj wieczorem na sicie położyłam kawałek białego płótna, a na nim 1 kg zwykłego naturalnego jogurtu. Rano cieszyłam się gotowym labneh, gęstym, cudownie kremowym, białym i aksamitnym. Uroki prostoty.

CZARNE NALEŚNIKI Z LABNEH
– 250 g mąki owsianej
– 1 jajko
– szczypta himalajskiej różowej soli
– 250 ml serwatki (która została po zrobieniu labneh) *ZW
– atrament kałamarnicy
– oliwa z oliwek do smażenia

Wymieszać trzepaczką jajka, dodać mąkę owsianą, sól, mleko i atrament, aż do uzyskania gładkiej konsystencji śmietany. Odstawić na minimum pół godziny, by mąka owsiana mogła dokładnie wchłonąć płyny. W razie potrzeby dodać wody lub mleka.
Naleśniki smażyć na gorącej patelni z odrobiną oliwy z oliwek. Patelnia musi być niewielka, inaczej naleśniki porozpadają się (mąka z owsa nie jest tak elastyczna jak zwykła).

CZARNE WYTRAWNE NALEŚNIKI Z LABNEH
– 1 szalotka
– ½ małej papryczki chili
– świeża mięta
– czarny pieprz
– czerwony pieprz
– różowa himalajska sól
– oliwa z oliwek do pokropienia


CZARNE NALEŚNIKI Z DŻEMEM POMARAŃCZOWYM

– DŻEM POMARAŃCZOWY (ok. 5 słoiczków)

– 18-20 pomarańczy (po obraniu powinno ok. 3 kg)
– 1 kg fruktozy
– sok z 1 cytryny

Umyć dobrze pomarańcze, wyszorować gorącą wodą, wrzątkiem prawie. Zetrzeć delikatnie skórkę (tylko pomarańczową część!). Nożem usunąć białą skórę. Wyrzucić pestki. Owoce pokroić w kostkę. Smażyć w garnku o grubym dnie, razem z fruktozą, sokiem z cytryny i połową startej skórki (resztę można zamrozić i użyć np. do ciast czy kaczki!) na małym ogniu. Gotowa masa powinna być błyszcząca, prawie przezroczysta. Jeśli jest zbyt gęsta, należy dodać wody. Gorący dżem ma konsystencję dość płynną, ale fruktoza sprawi, iż oziębiając się, zgęstnieje (jest również o wiele słodsza od cukru, dlatego nie używam jej zbyt dużo). Wlać go do wyparzonych słoików do pełna, zamknąć je i odwrócić do góry dnem aż do wystygnięcia.
Pomarańczowe cudo, zamknięte w szklanych słoikach, jest pełne słodyczy cząstek owoców, aromatu skórki południowego słońca. Podane z czarnymi naleśnikami i labneh staje rajem, rozkoszą, sztuką samą w sobie.

eng