About sweet potato patties, Paul Gauguin, teleportation and happiness

above / powyżej: Paul Gauguin “TAHITIAN WOMAN WITH A FLOWER” (Vahine no te tiare) 1891


pl

„What is going on in this world?!” – she asked, ending the phrase with an exceptionally bent from all the burdens of the world question mark and firmly stuck in the ground, straight as a string exclamation mark. It was Friday. She surprised me so much that without thinking I took for a fact that I didn’t know something. That I missed something. Something important. Very important. I avoid news, I don’t read newspapers and I adopt the tactic of looking for nice things, beautiful ones, those which bring me happiness. This tactic is very hard, risky and the road is extremely bumpy. This time it turned out that I did not miss anything. Nothing new, nothing shocking had happened. It was what it was. Enough is enough. And I had already started to feel guilty about my naive ignorance. Fortunately, I was able to safely return to the topic that currently is my 100% concern – … sweet potatoes.

I don’t remember when I tried them for the first time. Anyway, a long time has passed since that forgotten moment, for sure. And I’ve managed to eat them many times, in savory and sweet dishes. Baked. Stewed. Fried. Deep fried. With skin. Without. In soups. Cakes. Creams. In a cheesecake. And as chips. All these methods were good, but none of them ever deprived me of this deeply rooted „but”. This „but” quietly, but constantly repeating itself. This monotonous „but” drilling a hole in my head. They were definitely too sweet in savory dishes and too savory in sweet ones. My research had already taken many long years. But at the back of my mind there was a deeply entrenched belief that sweet potatoes could be divine and that one day I would miss them. That I would miss not just their warmth and the promise of sun in their color, not just Gauguin’s visions of paradise, but something more. I felt subconsciously that relief would come, that satisfaction would be fulfilled.

A sweet potato baked the day before, tempted much, although at the same time it resisted ordinariness. I cut it in half, showing this extraordinary warm colour. I smiled (Yes! It occurs that a sweet potato can make someone smiles! This is very important information, especially nowadays!). In a flash I relocated to Tahiti. Teleportation turned out to be possible. I swapped cold, rainy and dark at this time of the year Europe, for the sunny and warm island in the Pacific Ocean. Finally I felt calm, strong, full of energy. I felt happy. I mashed the potato with a fork, not removing the skin (ZW!), which gives texture and plenty of goodness (I don’t like to waste it). Then I mixed the dark pulp, the colour of the setting sun, with an egg, which was accidentally smashed on the morning of that fateful day and scrupulously kept in a white cup. A pinch of salt and a little flour were needed, hot frying pan with a splash of olive oil, nothing more. I applied the quite loose mixture with a spoon, not wanting it to be too dense. I fried it until it was golden on each side. The natural sugar of the sweet potato was starting to caramelize, giving off a heavenly smell. Since that moment I was sold. I knew that I will be missing it, dreaming about it, waiting with longing for it. I sprinkled cinnamon on my potato patty, wondering if Paul (Gauguin) would like it. I added some sour cream to break the sweetness. If I wouldn’t have had sour cream I would use any (sweet) cream and some lemon juice squeezed on the top. The balance of flavors in paradise is obligatory too and you cannot get rid of it lazily. Nor can salt be ignored for the sake of this heavenly harmony. Then there was silence, which lasted. My body started to warm up from the inside. No word could come into being at that particular moment. Paul looked at me, painting with intensive colours in the company of beautiful women. An enduring and comfortable perfection was born. But as happens with any moment – it fled quietly, followed by the promise of repetition.

SWEET POTATO PATTIES inspired by Paul Gauguin

1 sweet potato
1 egg
1 heaped tbsp. flour is at least 9 months old!)
pinch of salt

To serve:
cinnamon
sour cream or sweet cream with a little lemon juice


VEGAN version: Use 2 tbsp. potato or corn starch (“maizena“) instead of an egg.

Bake whole sweet potato (with skin) in aluminum foil in 180°C oven until soft. Let it cool. Mash it (you can chop the skin), mix with an egg, flour and salt. Heat the frying pan, add some olive oil. Form with spoon sweet potato patties, place them in a hot frying pan. Fry until golden on each side. Serve with a sprinkle of cinnamon and sour cream (you can add some sugar) or, with any sweet cream and a squeeze of lemon juice.




PLACKI ZE SŁODKICH ZIEMNIAKÓW, PAUL GAUGUIN, TELEPORTACJA I SZCZĘŚCIE

„Co się dzieje na tym świecie?!” – zapytała, skończywszy wyjątkowo zgiętym od wszelakich ciężarów tego świata znakiem zapytania i mocno wbitym w ziemię, wyprostowanym jak struna wykrzyknikiem. Był piątek rano. Zaskoczyła mnie tak bardzo, że bez zastanowienia przyjęłam za fakt to, iż czegoś nie wiem. Coś mnie ominęło. Coś ważnego. Bardzo ważnego. A ja przecież unikam wiadomości, nie czytam gazet i przyjmuję taktykę poszukiwania rzeczy miłych, pięknych, po prostu przynoszących mi radość. Taktyka trudna. Ryzykowna. Wyboista. Tym razem okazało się, że nic mi nie umknęło, że nic się nowego wstrząsającego nie wydarzyło, że jest jak jest i już. Wystarczy. A przecież zaczynałam czuć się winną swojej naiwnej ignorancji. Na szczęście mogłam bezpiecznie wrócić do zajmującego mnie aktualnie w 100% tematu. Tematu słodkich ziemniaków.

Nie pamiętam kiedy po raz pierwszy spróbowałam ich. W każdym razie od tamtego zapomnianego momentu minęło z całą pewnością sporo czasu, w ciągu którego jadłam je na wytrawnie i na słodko. Pieczone. Duszone. Smażone. Smażone w głębokim tłuszczu. Ze skórką. Lub bez. W zupach. Ciastach. Kremach. W serniku. Jako frytki. Wszystkie z możliwych sposobów były dobre, ale nigdy nie pozbawiły mnie tego głęboko siedzącego „ale”. „Ale” cichutko powtarzającego się. Takiego monotonnego. Wiercącego dziurę w brzuchu. W wytrawnościach zdecydowanie za słodkie. W słodkościach za wytrawne. Lata poszukiwań całe. W głowie gdzieś głęboko zakorzenione przekonanie, że z całą pewnością mogą być genialne, że mogę za nimi tęsknić. Nie tylko za ich ciepłem i obietnicą słońca w kolorze. Nie tylko zawsze przywodzącą na myśl gauguin’owską wizję raju. Czułam podskórnie, że kiedyś przyjdzie ukojenie, że satysfakcja w pełni zostanie zaspokojona.

Słodki ziemniak upieczony dnia poprzedniego w piecu kusił bardzo, choć jednocześnie bronił się przed zwyczajnością. Przekroiłam go na pół, ukazując tą niezwykłą ciepłą barwę. Uśmiechnęłam się (Tak! Okazuje się, iż słodki ziemniak może wywołać uśmiech! To bardzo ważna informacja, szczególnie w dzisiejszych czasach!). Błyskawicznie przeniosłam się na Tahiti. Teleportacja okazała się możliwa. Zamieniłam zimno i deszcz ciemnej o tej porze roku Europy na słońce i gorąc wysp Oceanu Spokojnego. Spokojna też się poczułam, jednocześnie silna, pełna energii, szczęśliwa. Widelcem rozgniotłam ziemniaka, nie pozbawiając go skórki. Skórka dodaje innej tekstury, jest pełna dóbr, nie lubię jej tracić. Ciemną masę koloru zachodzącego słońca wymieszałam z jajkiem, które przypadkowo zostało rozbite rankiem tegoż pamiętnego dnia i skrupulatnie zachowane w białej filiżance. Szczypta soli, odrobina mąki. Patelnia, chlust oliwy z oliwek. Łyżką nakładałam luźną masę, chcąc, by była jak najmniej zbitą. Smażyłam do zarumienienia. Z jednej strony. Z drugiej. Naturalny cukier ziemniaka karmelizował się, wydając przy tym niebiański zapach. Wiedziałam już, że będę tęsknić, marzyć, czekać z utęsknieniem. Na talerzu posypałam cynamonem, zastanawiając się czy Paul (Gauguin oczywiście) by tak lubił. Dodałam odrobinę kwaśnej śmietany dla złamania wszystkich słodkich nut. Gdybym kwaśnej nie miała, użyłabym innej, ale pokropiłabym sokiem z cytryny. Balans smaków w raju obowiązuje i nie można się go leniwie pozbywać. Nie można też zignorować soli dla tejże harmonii. Była cisza. Która trwała. Ciało ogrzewało się od środka. Żadne słowo nie było w stanie powstać. Trwała doskonałość. Komfortowa. Paul przypatrywał się w gronie pięknych kobiet, malował intensywnymi kolorami. Moment doskonały narodził się i jak to z momentami bywa – umknął cichutko, śledzony obietnicą powtórzenia. TO się wydarzyło. Cały ten świat.

PLACKI ZE SŁODKICH ZIEMNIAKÓW inspirowane twórczością Paul’a Gauguin’a

1 słodki ziemniak
1 jajko
1 czubata łyżka mąki
szczypta soli

Do podania:
odrobina cynamonu
kwaśna śmietana lub słodka śmietana z odrobiną soku z cytryny

Dla WEGAN: Zamiast jajka użyj 1-2 łyżki skrobi ziemniaczanej (“mąka ziemniaczana“) lub kukurydzianej (“maizena“)

Upiecz całego ziemniaka (ze skórką) owiniętego w folię aluminiową w piekarniku nagrzanym do 180°C. Ostudź. Widelcem dokładnie rozdrobnij na prawie gładką masę (skórkę możesz pokroić). Dodaj jajko, mąkę i sól. Masę formuj łyżką i wrzucaj na gorącą patelnię z odrobiną oliwy lub oleju. Smaż aż do zrumienienia po obu stronach. Podawaj z cynamonem i kwaśną śmietaną lub słodką śmietaną i sokiem z cytryny, w razie potrzeby posyp cukrem.

eng

About Maurizio Catellan, a banana worth $ 120 000 and banana skin chutney

above / powyżej: Maurizio Cattelan “COMEDIAN / KOMEDIANT”; photo/foto: Sarah Cascone from/z: news.artnet.com


pl

In 2019 during Art Basel Miami Beach, Maurizio Catellan presented his “Comedian” – a banana taped to the Perrotin Gallery wall with duct tape. It was created as an edition of 3. Two of them were sold for $ 120 000, the third one was eaten by the artist David Datun.

David Datuna just ate the “Comedian” by Maurizio Cattelan / David Datuna właśnie zjadł “Komedianta”; photo/foto: Eva Uzcategui (Reuters); from/z: The Guardian

The new owners of Catellan’s bananas assured that they had bought an art idea, perfectly knowing the price of bananas in a food market and that the banana in the exhibition was changed every few days.

Today I weighed a banana. The Canarian banana to be precise (these bananas are smaller, firmer and their flesh is slightly orange. I like them better, perhaps because I lived for a short period in the Canary Islands). The banana weighed 150 grams – 100 grams of flesh and 50 grams of skin. It was easy then to calculate that the part uneaten by David Datuna, the banana skin, was quite an expensive waste ($ 40 000).

Not allowing any waste in the kitchen nor throwing money into the bin, I use banana skins to make cakes and chutneys. $ 120 000 vs almost free food! What a saving! And if I would like to sell my chutney, I would have to consider the fact that one small jar contains 3 banana peels. 3 times 40 000 equals $ 120 000. 1 jar of chutney has the same value as Catellan’s „Comedian”.

ALMOST BLACK BANANA SKIN CHUTNEY

3 organic banana skins (they can be frozen)
1 small onion (I used onion from Figueres, which is a Catalan variety)
1 small old apple (I found one like this in the fridge, which is not surprising at all. It’s June, so this poor apple is at least 9 months old!)
1 tsp salt
1 tsp black pepper
1 tsp turmeric
1 tsp ginger
1 tsp cinnamon
1 bay leaf
½ glass sugar
1 tbsp honey
½ glass vinegar (I used the leftovers of pickled chillies, but I added ¼ glass vinegar)
splash of olive oil

Cut the ends off the banana skins. Chop them (if they are frozen they should be prepared in that way before putting them in the freezer; you don’t need to defreeze them). Pour some olive oil into a deep frying pan or pot, add spices (excluding the cinnamon) and bay leaf, fry for about 1 minute until you smell the beautiful aroma. Add chopped onion and steam for a short time (you do NOT want onions to be golden!). Add banana skins, mix everything. Pour in vinegar and sugar, stew with the lid on, on a low heat, until banana skins are soft. Add some water if needed. At the end add honey and cinnamon, stew for a couple of minutes more.

Put into sterilized jars and immediately turn them upside down for a few hours. You can store this chutney for months, remembering that older chutney means better chutney. Unfortunately I couldn’t resist and I ate all of it within one week.

Almost black banana skin chutney is great on toast (you can make it from stale/hard bread, which will soften during toasting) with brie, feta cheese or smoked tofu.

And what about Andy Warhol? What was he doing with banana skins after painting the fruit, making a photograph of it or after eating the flesh?

Andy Warhol eating banana self portrait / Andy Warhol jedzący banana autoportret; 1982
Andy Warhol “Bananas” / “Banany”; from / z: The Guardian

I have no idea. What I know is that he wasn’t in the habit of wasting food. At least the food he was ordering in restaurants, which was the main part of his “NY diet”, described by himself in 1975 in the book „The Philosophy of Andy Warhol (From A to B And Back Again)”. Not wanting to gain weight (I know that problem!), Warhol used to order in restaurants food that he didn’t like. At a time when his fellow diners were enjoying the meal he would do anything but eat. At the end he would ask the waiter to prepare a doggy bag, no matter what class of restaurant it was. After leaving he would give the meal to any accidentally encountered homeless person.

Would this homeless person be happy with a banana peel, even the one worth $ 40 000? I dare to doubt, unless they could (and they would) monetize it. But I’m pretty sure that they would be very happy getting a jar of banana skin chutney!

Andy Warhol “The Philosophy od Andy Warhol (From A To B And Back Again)”



MAURIZIO CATELLAN, BANAN WARTY 120 000 $ I CHUTNEY ZE SKÓREK BANANOWYCH

W 2019 roku podczas Art Basel Miami Beach Maurizio Catellan zaprezentował „Komedianta” („Comedian”) – banana przyklejonego do ściany za pomocą srebrnej zbrojonej taśmy. Praca zaistniała w edycji 3 sztuk w cenie 120 000 dolarów każda. Dwie zostały sprzedane, trzecią zjadł artysta David Datuna. Nowi właściciele bananów zarzekali się, iż zdają sobie sprawę, że zakupili ideę sztuki, ponieważ po pierwsze znają wartość sklepową owoców, po drugie banany podczas wystawy regularnie zostawały wymieniane.

Zważyłam dzisiaj banana. Kanaryjskiego – ze względu na sentyment związany z miejscem, gdzie przez jakiś czas mieszkałam. Banany kanaryjskie są mniejsze, bardziej zwarte i mają miąższ o nieco pomarańczowym odcieniu. Banan ważył 150 gramów, z czego miąższ 100 gramów, a skórka 50 gramów. Łatwo więc policzyć, iż niezjedzona przez Davida Datunę skórka od banana była dość drogim odpadem (40 000 dolarów).

Nie pozwalając na marnotrawstwo w kuchni i na wyrzucanie pieniędzy do śmieci, skórki od bananów wykorzystuję do robienia ciast lub chutney. 120 000 dolarów przeciwko prawie darmowemu jedzeniu! Jakaż oszczędność! Jeśli chciałabym jednak sprzedać moje chutney, musiałabym wziąć pod uwagę fakt, iż w małym słoiczku mieszczą się 3 skórki bananowe, czyli 3 razy 40 000 równa się 120 000 dolarów. Słoiczek chutney wart tyle samo co praca Catellana.

PRAWIE CZARNE CHUTNEY ZE SKÓREK OD BANANA

3 bio skórki od banana (mogą być mrożone)
1 mała cebula (użyłam cebuli z Figueres, popularnego gatunku w Katalonii)
1 małe starzejące się jabłko (takie znalazłam w lodówce, jest w końcu czerwiec i to jabłko ma z 9 miesięcy!)
1 łyżeczka soli
1 łyżeczka pieprzu
1 łyżeczka kurkumy
1 łyżeczka imbiru
1 łyżeczka cynamonu
1 listek laurowy
½ szklanki cukru
1 łyżka miodu
½ szkl octu (użyłam zaprawy po ostrych papryczkach w occie, dodałam ¼ szkl octu)
oliwa z oliwek

Odetnij końcówki od bananowych skórek, a same skórki drobno pokrój (jeśli są mrożone, to powinny być tak przygotowane przed mrożeniem; nie ma potrzeby rozmrażania!). Na głęboką patelnię lub do garnka wlej odrobinę oliwy z oliwek, dodaj przyprawy (z wyjątkiem cynamonu) i liść laurowy, podsmaż przez minutę, aż zaczną pachnąć. Wrzuć posiekaną cebulę i duś razem przez krótką chwilę (cebula nie ma się zezłocić!). Dodaj bananowe skórki, wymieszaj. Wsyp cukier, wlej ocet i duś pod przykrywką na małym ogniu, od czasu do czasu mieszając. W razie potrzeby dolewaj odrobinę wody. Gdy bananowe skórki będą miękkie – dodaj miód i cynamon, duś jeszcze chwilę.

Wkładaj do wypasteryzowanych słoików, gorące postaw do góry nogami na kilka godzin. Możesz przechowywać miesiącami długimi, pamiętając, iż chutney potrzebuje czasu – im starsze tym lepsze. Ja niestety nie wytrzymałam i zjadłam wszystko w ciągu tygodnia.

Prawie czarne chutney z bananowych skórek jest genialne na tostach (możesz zrobić ze starego suchego chleba, który zmięknie podczas obróbki termicznej w tosterze) z serem brie, fetą lub wędzonym tofu.

A Andy Warhol? Co robił ze skórkami od bananów po ich namalowaniu? Po zjedzeniu ich miąższu? Nie wiem. Wiem jednak, iż nie miał w zwyczaju marnowania jedzenia. Przynajmniej tego, którego nie zjadał w restauracjach, co stanowiło część jego „nowojorskiej diety”, opisanej przez samego artystę w 1975 roku w książce „Filozofia Warhola od A do B i z powrotem”. Nie chcąc przytyć, Warhol postanowił zamawiać w restauracjach jedynie to, czego nie lubił. W czasie, gdy współbiesiadnicy rozkoszowali się daniami, Andy robił wszystko poza jedzeniem. Na koniec prosił kelnera o zapakowanie niezjedzonego posiłku na wynos. Robił to zawsze, bez względu na klasę lokalu, by po wyjściu z restauracji obdarować posiłkiem przypadkowo napotkanego bezdomnego.

Andy Warhol eating banana self portrait / Andy Warhol jedzący banana autoportret; 1982; from / z: The Guardian

Czy przypadkowy bezdomny ucieszyłby się ze skórki banana, nawet tej wartej 40 000 dolarów? Śmiem wątpić, no chyba że mógłby (i udałoby mu się) ją spieniężyć. Ucieszyłby się jednak z całą pewnością ze słoiczka chutney z bananowych skórek!

„Filozofia Warhola od A do B i z powrotem”; Wydawnictwo Twój Styl
eng

About Sasnal, forest, parasol mushrooms and dry stale bread

above / powyżej: WILD WINTER MUSHROOMS – with many thanks to Filip Malinowski and @fundacjazdrowegozycia / ZIMOWE GRZYBÓW ZBIERANIE – z podziękowaniami dla Filipa oraz Fundacji Zrowego Życia BY CUISINE AND ART


pl

For the last two years I have planted some walnut and oak trees. I buried a few walnuts and acorns in the back garden and now I stare at them with a big smile – 6 tiny trees which hopefully one day will be great big ones. What a beautiful green nursery!

Wilhelm Sasnal “FOREST” / “LAS” 2002; from/z: https://archiwum-obieg.u-jazdowski.pl/wydarzenie/2295

Wilhelm Sasnal, Polish artist (1972) painted his “Forest” in 2002. Powerful vivid  green space seems to be huge, massive, all surrounding. But it’s not. It’s quite a tiny forest – 45cm by 45cm only! To create such a powerful image on just 2025cm² is a magic trick or perhaps a very personal, intimate image of the artist’s own world?

I cannot imagine my life without a forest nearby. Forest was everywhere. Always. As was the sea. First it was coniferous. Later deciduous. Afterwards there was a gap – no forest at all for a couple of months, which seemed like forever (luckily at least the sea was a few hundred meters away). For the lack of it I couldn’t stay there any longer and I moved to a place with a eucalyptus forest, where every October and November I was collecting parasol mushrooms in almost wholesale quantities. It seemed that the Catalans don’t like them at all, even though they are (Catalans not the mushrooms!) a foraging nation. Better for me, I thought! I never, and I mean NEVER, had so many parasols! I started to dry them and to freeze them, because I couldn’t eat them any more for every breakfast, lunch and supper! At the same time I was collecting slippery jack mushrooms amongst the palm trees next to the beach. Of course every Catalan passing by warned me of the probable deadly danger of eating these small slimy beauties, which I have eaten in quantity throughout my whole life.

Forest is a scent for me. It is space. Silence. And last, but not least, foraging! Billberries, blackberries, raspberries, lingonberries, cranberries and mushrooms. But most of all mushrooms! I’m always looking for them. Everywhere. Since last year I’ve been looking for them also in winter. Yes, in winter! But on the … trees!!! You can imagine how difficult it was to switch to looking for mushrooms above ground level! It was January, Gdynia, on the Polish coast, where Filip Malinowski from the Healthy Life Foundation organized and led a workshop on foraging for wild winter mushrooms. It was great fun and then a delicious feast after freezing work – stewed mushrooms on the campfire with a small side salad from wild plants Filip had found (he also organizes wild plant foraging workshops, you can check it on the fb profile @fundacjazdrowegozycia and/or write to him in English!).

The smell of Scots pine trees. The smell of hot summer in the Tuchola Forest of northern Poland. The aroma of eucalyptus and pine trees of southern Europe. The scent of wet decomposing leaves in the Tri-City forests (Tri-City is a metropolitan area in Poland consisting of three cities in the Pomerania region: Gdańsk – my hometown, Gdynia and Sopot). I close my eyes – I can see and feel every tree. I wander along known paths. I discover new ones.

From the young parasol mushrooms found today along the road, I make a small starter in the style of Spanish “tapas”. Because nothing is wasted in my kitchen – I serve them on toasted stale bread (Even bread dry as a bone after heating in a toaster becomes not only edible but also delicious!). It’s great that the parsley has sprouted a few new leaves – they will be perfect for my wild appetizer!

FRIED PARASOL MUSHROOMS ON TOASTED STALE BREAD WITH GARLIC AND PARSLEY

– 2 young parasol mushrooms
– 1 clove garlic
– salt
– black pepper
– 2 slices of old, dry, stale bread
– olive oil for frying

Heat the frying pan, add a splash of olive oil and sliced parasol mushrooms. Wait until they start to be beautifully brown, almost golden. Add crushed garlic, salt and pepper. Put the bread into a toaster. Wait for the mushrooms to be fried and golden. Add some chopped parsley. Serve on warm toasted bread.



 


SASNAL, LAS, KANIE I STARY SUCHY CHLEB

Zasadziłam dwa lata temu i w roku ubiegłym orzechy włoskie i dęby. Wsadziłam do ziemi kilka orzechów i żołędzi, a teraz z ogromną przyjemnością patrzę na 6 orzechowych drzewek i 2 maleńkie dąbki. Radosne zielone przedszkole!

Soczyście zielony las Sasnala wbrew pozorom jest niewielkim laskiem. Namalowany w 2002 roku ma zaledwie 45  cm na 45 cm. Drobnych 2025 centymetrów kwadratowych będących siłą, będących potęgą, będących wszystkim! Magiczna sztuczka czy po prostu bardzo prywatny, osobisty, intymny świat artysty?

Nie jestem nawet w stanie sobie wyobrazić życia bez lasu w pobliżu. Las był wszędzie. Zawsze. Jak morze. Najpierw iglasty. Potem liściasty. Potem nastąpiła przerwa trwająca kilka miesięcy, wydających się jednak wiecznością, kiedy to lasu nie było (morze a i owszem). Z braku tegoż miejsce szybko zmieniłam na las eukaliptusowy, w którym każdego października i listopada zbierałam kanie, których nikt z katalońskich tubylców nie tykał, choć to naród zbieraczy. Nigdy w życiu tylu kani nie miałam! Nigdy! Zaczęłam je suszyć i mrozić, bo nie byłam już w stanie ich jeść na śniadania, obiady i kolacje. Wśród palm i pinii zbierałam również maślaki, przed którymi miejscowi próbowali mnie chronić, głośno krzycząc, że się z całą pewnością otruję!

Las to dla mnie zapach. To przestrzeń. Wyciszenie. I zbieractwo. Jagody, maliny, jeżyny, borówki, żurawiny i grzyby. Przede wszystkim grzyby! Zawsze ich szukam. Wszędzie. A od ubiegłego roku szukam ich również zimą … drzewach! Tak, trudno się było przestawić na poszukiwanie „na górze”, ale Filip Malinowski, prowadzący warsztaty w Gdyni-Orłowie, przekonał mnie i do tego. Było genialnie! Było zimno i przepysznie, kiedy dusiliśmy je na patelni na ognisku. Polecam! Poczekajcie do zimy, obserwujcie na fb profil Fundacji Zdrowego Życia (@fundacjazdrowegozycia) i już – na grzyby do Gdyni albo do Torunia, bo tam Filip również robi warsztaty. Zresztą nie tylko ze zbierania grzybów, ale i jadalnych dzikich roślin.

Auricularia auricula-judae &  Umbilicus rupestris / Jew’s ear & Pennywort / Uszak bzowy & Umbilicus rupestris by Cuisine And Art 2020

Zapach sosen. Upalnego lata w Borach Tucholskich. Aromat eukaliptusów i pinii południowej Europy. Mokre liście zaczynające się rozkładać w lasach trójmiejskich. Zamykam oczy i widzę, czuję każde drzewo. Wędruję znanymi ścieżkami. Odkrywam nowe. A z młodych kani, znalezionych dziś przy drodze, robię niewielka przystawkę w stylu hiszpańskich „tapas”. A ponieważ w mojej kuchni nic się nie marnuje – podaję je na opieczonym czerstwym chlebie (nawet bardzo suche pieczywo po opieczeniu w tosterze staje się nie tylko zjadliwe, ale i przepyszne!). Dobrze, że pietruszka wypuściła kilka liści – nada się w sam raz do kani!

SMAŻONE KANIE Z PIETRUSZKĄ I CZOSNKIEM NA OPIEKANYM CZERSTWYM PIECZYWIE

– 2 młode kanie
– 1 ząbek czosnku
– sól
– pieprz
– pietruszka
– 2 kromki czerstwego, suchego pieczywa
– oliwa z oliwek do smażenia

Rozgrzej patelnię, wlej trochę oliwy z oliwek. Wrzuć pokrojone w paski kanie. Podsmaż aż zaczną się rumienić. Dodaj rozgnieciony w prasce czosnek, sól, pieprz. W międzyczasie wrzuć pieczywo do tostera. Do zarumienionych usmażonych grzybów dodaj pietruszkę. Podawaj na gorącym opieczonym chlebie.

eng

About Massimiliano Pironti, two grandmas, cold hands and roasted tomato soup

above / powyżej: Massimiliano Pironti “QUO VADIS”, BP Portrait Award 2019; photo by Serafin 2019


pl

Passionately I read my grandmother’s recipe notebook. Every time I do this with great love, sentimentality and never changing interest, because always I discover something new. Today, for example, I have found recipes by my two great grandmothers there! So I continue studying stained pages, I smell old paper and it’s reminding me of my grandma’s modest kitchen, where she kept plastic and paper bags (separately) in a drawer to use them again and where she kept a special plate for breadcrumbs. She used to cut old bread crusts into tiny pieces, mixed with breadcrumbs and give it to turtledoves, which visited her every day at the same time (wood pigeons weren’t welcome). She cooked just a few very simple dishes without any imagination or ambition, however in her recipe notebook there are recipes for meringues, soufflés and even macaroons! It seems that my grandma was fascinated by different cultural cuisines, by recipes in themselves, but her repertoire wasn’t the best one, not so interesting and the worst thing – it was repeated, repeated and repeated.

In London’s National Portrait Gallery there is now (until 20th October this year*) the exhibition “BP Portrait Award 2019” where, among many great paintings, there is a portrait of a 95 year old Italian lady Vincenza, painted by her grandson Massimiliano Pironti. Vincenza is sitting in her kitchen, warming her hands on a red hot-water bottle – “Quo vadis?”.

Massimiliano Pironti “QUO VADIS” (detail/detal), BP Portrait Award 2019; photo by Serafin 2019
Massimiliano Pironti “QUO VADIS” (detail/detal), BP Portrait Award 2019; photo by Serafin 2019

I’m sitting with my always cold hands (after my grandma), thinking about kitchens where some rituals repeat irrespective of their location. I’m thinking what my Grandma used to prepare – the best yeast cake (always dense in the middle instead of being fluffy), a goulash stewed in a pot with broken handles, so she used to burn her hands. I’m thinking about Vincenza and sunny Italy, not having a clue what she cooks there, or what she prepares when Massimiliano visits her. I’m thinking about what soothes souls and what gives warmth to bodies, especially in Southern Europe. Suddenly I know! – Tomatoes warmed by the sun! Roasted tomatoes and soup made from them! I imagine Vincenza eating it and warming her hands with the hot bowl (the same as my Grandma would do, and me too).

Does Vincenza like tomato soup?

Does she make tomato soup?

Is it from her own tomatoes?

Does she have a garden?

I don’t know. Unfortunately I don’t know Vincenza. I only know her from the painting and the short video “Portrait Of An Artist (The stories of the artists who won the BP Portrait Award and their sitters)” made by BBC Reel.

Cordiali saluti cara Vincenza! Cordiali saluti!

ROASTED TOMATO SOUP

2 kg tomatoes
good splash of olive oil
1 big onion
salt
black pepper
rosemary (preferably fresh)

Cut the tomatoes and the peeled onion into pieces. Place them on a baking tray or any baking dish you like. Season with salt and pepper, add rosemary, pour over some olive oil. Put into a preheated to 180°C oven and bake for about 1 hour, until everything will be soft and the tomatoes edges a little caramelized. Push it through a mesh strainer to get rid of seeds, skins and rosemary. Season it well, add some water if needed – you should obtain 1-1.5 l of soup.

Devour this liquid heaven. Warm hands with hot bowl. Think about those who showed their love through cooking”.

* “BP PORTRAIT AWARD 2019” EXHIBITION WILL TOUR TO THE SCOTTISH NATIONAL PORTRAIT GALLERY IN EDINBURGH (7 DEC 2019 – 22 MAR 2020) AND ULSTER MUSEUM, BELFAST (MAR – JUN 2020).




MASSIMILIANO PIRONTI, 2 BABCIE, ZMARZNIĘTE DŁONIE I ZUPA Z PIECZONYCH POMIDORÓW

Czytam przepisy Babci. Namiętnie. Z ogromną miłością, sentymentem i z niezmieniającym się zainteresowaniem, bo zawsze znajduję coś nowego. Dziś odkryłam przepisy dwóch prababć na przykład. Studiuję więc poplamione kartki, wącham stary papier, przypominam sobie Jej skromną zimną kuchnię, gdzie w szufladzie chowała torebki (osobno plastikowe, osobno papierowe) do ponownego użytku i gdzie na kredensie stał zawsze ten sam talerzyk na okruszki. Kroiła każdego dnia o tej samej porze skórki chleba w drobną kosteczkę i karmiła przylatujące na parapet synogarlice (miejskie gołębie nie były mile widziane!). Gotowała skromnie i bez polotu, choć w przepisach nie brak bez, sufletów czy makaroników! Widać Babcię fascynowały przepisy same w sobie, ale w swojej kuchni repertuar był bardzo skromny, nie najlepiej wykonany i powtarzający się.

W londyńskiej National Portrait Gallery do 20. października trwa wystawa „BP Portrait Award 2019*”, na której wśród wielu świetnych obrazów znajduje się portret 95-letniej włoskiej staruszki o imieniu Vincenza, siedzącej w swojej kuchni i grzejącej dłonie, namalowanej przez wnuka Massimiliana Pironti’ego – “Quo vadis?”

Massimiliano Pironti “QUO VADIS” (detail/detal), BP Portrait Award 2019; photo by Serafin 2019

I ja siedzę, grzeję dłonie zawsze zmarznięte (to po Babci). Myślę o kuchniach i rytuałach w nich powtarzających się bez względu na to, gdzie dana kuchnia się znajduje. Myślę o tym, co gotowała moja Babcia – najlepszą na świecie drożdżówkę z zakalcem (zawsze z zakalcem), gulasz w garnuszku z obłamanymi uszkami (Babcia parzyła dłonie, próbując opanować nimi gorące naczynie). Myślę o Vincenzie i słonecznej Italii, nie wiedząc co gotuje, nie mając pojęcia czym raczy wnuka Massimiliana, kiedy ten Ją odwiedza. Myślę o słońcu. O cieple – fizycznym i psychicznym. O tym, co koi dusze i rozgrzewa ciała, szczególnie na południu Europy. I już wiem! – Ciepłe od słońca pomidory! Pieczone! I zrobiona z nich zupa! Vincenza z pewnością, jak i ja sama z Babcią, ogrzałaby chłodne dłonie na wypełnionej nią misce. Czy włoska babcia lubi pomidorówkę? Robi ją sama? Z własnych pomidorów? Czy ma ogródek?

Nie mam pojęcia. Niestety Vincenzę znam jedynie z Jej niesamowitego portretu i krótkiego filmiku o artystach i ich modelach, zrobionego przez BBC Reel, który można obejrzeć tutaj.

ZUPA Z PIECZONYCH POMIDORÓW

2 kg pomidorów
oliwa z oliwek
1 duża cebula
sól
pieprz
rozmaryn (najlepiej świeży prosto z krzaczka)

Pokrój pomidory i cebulę, przełóż do wybranej formy lub blachy do pieczenia. Posól, popieprz, dodaj rozmaryn, polej oliwą z oliwek. Wstaw do rozgrzanego do 180°C piekarnika.

Piecz około godziny – pomidory muszą być bardzo miękkie, nieco przypieczone przy brzegach. Przetrzyj przez sito, dopraw, jeśli konieczne, lub dodaj wody, jeśli zupa jest za gęsta (z tej ilości powinno wyjść około 1-1,5 litra zupy).

Pochłania to płynne słońce na talerzu, ogrzewaj łapki, myśl o tych wszystkich, którzy nas karmiąc pokazywali, że nas kochają.

Massimiliano Pironti  & “QUO VADIS” (detail/detal), BP Portrait Award 2019; photo by Serafin 2019
Admiring / Zachwycając się Massimiliano Pironti‘s “QUO VADIS”, BP Portrait Award 2019; photo by Serafin 2019

* WYSTAWA “BP PORTRAIT AWARD 2019” PO LONDYNIE BĘDZIE PREZENTOWANA W SCOTTISH NATIONAL PORTRAIT GALLERY W EDYNBURGU (7/12/2019-22/03/2020) ORAZ W ULSTER MUSEUM W BELFAŚCIE (MARZEC-CZERWIEC 2020).

eng

About Bounties and Toulouse-Lautrec’s Spanish Soup

above / powyżej: BOUNTY #1 / DAR #1 by Serafin 2017


pl

Jean-Claude – The Best Gardener In The Village came one morning with a wooden box of goods  – the crinkly carrots, the biggest ever onions (650 g each one!) and a turnip. A great start for making soup, especially when the weather doesn’t spoil anyone, it’s cold and wet. I took “The Art of Cuisine” cookbook and I read once again every recipe for soup. According to Toulouse-Lautrec and Joyant you always need to have a carrot and a turnip. In Polish cuisine every soup has to have an onion, carrot, parsnip and celeriac, but never a turnip. We are not big lovers of this veg and I have to admit – it is not one of my favorites either! But bounty is bounty and I had to use it.

Writing my two last posts about Spain (1st post and 2nd post) and having Gastrofestival Madrid still going on (until the end of this week) I chose a recipe for the Spanish Soup, which is so beautifully written, that I have no choice but to present it to you in its original form. I have no idea if this soup has any Spanish roots or the French just named it that. It’s great for winter time and according to Henri very healthy too.

www-bounty-nr2-byserafin
BOUNTY #2 / DAR #2 by Serafin 2017

SPANISH SOUP by Henri Toulouse-Lautrec and Maurice Joyant

“For a liter of consommé: put four liters of cold water in a stewpot made of earthenware, some salt, two spoons of lentils, a spoon of split peas, and a spoon of white haricot beans.
When the water boils, add a large leek cut in pieces, a hundred grams of carrots and a hundred grams of thinly sliced turnips, half a stick of celery, a piece of thistle, parsnip, and a lettuce cut in pieces.
Let it boil without a lid; then, with a lid; let it reduce on a low fire until one liter of consommé remains from the four liters of water.
Strain and serve hot.
This soup is excellent for intestinal inflammation and diarrhea and has the same properties as milk.
If one wants to eat it, without being ill, add pepper, salt, and a
binding of butter with egg yolk and fried croutons.”



DARY I HISZPAŃSKA ZUPA TOULOUSE-LAUTREC’a

Jean-Claude – Najlepszy Z Ogrodników zawitał ostatnio ze skrzynką dóbr – powykrzywiane urocze marchewki, największe z cebul (650 g każda!), piękna dorodna rzepa, której jednak miłością nigdy nie darzyłam ani nadal nie darzę. Dary jednak darami są i trzeba je dobrze wykorzystać! A że zimno, mokro i buro za oknem, a że dwa ostatnie posty o Hiszpanii były (ten i ten tutaj), a że Gastrofestival Madrid trwa jeszcze do końca tygodnia, postanowiłam ugotować Hiszpańską Zupę Toulouse-Lautrec’a i Joyant’a. Czy ona hiszpańska czy jedynie tak przez Francuzów nazwana – sprawa to mało istotna. Istotny jest urok przepisu samego w sobie, który powyżej cytuję po angielsku, a poniżej samodzielnie, mniej lub bardziej zgrabnie, tłumaczę. Proszę zwrócić szczególną uwagę na porady zdrowotne Henryka oraz na budowę receptury, czyli brak wyszczególnionych składników, co moim zdaniem nie ułatwia jednak gotowania.


HISZPAŃSKA ZUPA (przepis org. Toulouse-Lautrec’a i Joyant’a)

“Na litr consommé*: wlej cztery litry zimnej wody do glinianego naczynia na zupę, odrobinę soli, dwie łyżki soczewicy, łyżkę grochu łuskanego i łyżkę białej fasoli. Gotuj pod przykryciem, potem bez, na niewielkim ogniu, aż płyn zredukuje się do jednego litra consommé.
Odcedź i podawaj gorące.
Zupa ta jest wyjątkowo dobra na problemy jelitowe, biegunkę. Ma takie same właściwości jak mleko.
Jeśli osoba zdrowa chciałaby ją jeść, dodaj pieprzu, soli, mieszanki masła i żółtka oraz małe grzaneczki.”

*Consommé – klarowny bulion, przygotowany w odpowiedni sposób.
Ze względu na sposób przyrządzania consommé, osobiście nie użyłabym tutaj tej nazwy, ale zastąpiłabym ją „wywarem” lub „bulionem”, w przepisie jednak użyto tego wyrazu.

eng

 

About flatbread, the Universe and What Is Next

above / powyżej: “WHAT IS NEXT” by Serafin 2017


pl

Cuisine And Art is one of my art projects. That’s why I write here very irregularly, especially when I’m preparing an exhibition, or two or three even, as is happening this year. Anyway, not all of my artistic projects are about food! Many of them don’t contain anything to eat at all! Art is art. Food is food. And only sometimes they come together (quite often in my life, to be honest). And it just happened in my latest piece of art – “WHAT IS NEXT?”. Just take a look!


Art is Imagination. It is Creation. It’s Vision.
Art is something very undefined which starts in an artist’s Thoughts And Feelings.
The Idea is the most important.

Then come different processes about how to do it. Without The Idea, but with great tools (Let’s say with an amazing and very expensive camera) you can make a good photo. Yes, it can happen. But with The Idea and with the knowledge “how” you can create an absolutely stunning photo, making it with “only” an empty match box (using it as a pin-whole camera). Francis of Assisi apparently said: “He who works with his hands is a labourer. He who works with his hands and his head is a craftsman. He who works with his hands and his head and his heart is an artist.” And this is how a Simple Burnt Flatbread became Art, telling a story about the universe, destiny and the future. What is next? Who knows.

SIMPLE FLATBREAD TELLING A STORY ABOUT “WHAT IS NEXT” (bySerafin)

– flour
– pinch of salt
– lukewarm water
– olive oil

Mix together the flour and salt in a large bowl. Add water slowly, mixing with your hands. Add olive oil, but not too much. You want to make a nice soft dough. Knead it for a few minutes until it becomes elastic and smooth. Wrap it in cling film and let it rest for at least half an hour (you can leave it even for a day or two!).

Divide the pastry into small balls and roll out into the thickness you want. Cook in a very hot frying pan for a minute or two on each side. Eat with anything you wish (I ate them for the first time in my life about 20 years ago in Eivissa town, Ibiza. It was very late at night, or early morning, and I found a small kiosk serving wraps with rocket and mozzarella cheese. This is still one of my favorites ways to serve flatbread wraps!).

P.S. By the way – nobody won Ottolenghi’s “The Cook Book”. And I’m not going to lie to you – nobody wrote to me. That’s the reason. It is what it is.



O PŁASKIM CHLEBKU, WSZECHŚWIECIE I O TYM “CO (JEST) NASTĘPNE”

Cuisine And Art to jeden z moich artystycznych projektów. Z tego też względu pisuję tu nieregularnie, szczególnie jeśli akurat przygotowuję wystawę, dwie lub trzy, jak ma to miejsce w tym roku. I nie każdy z tych projektów związany jest z jedzeniem. Ba, w wielu z nich jedzenie nie występuje wcale. Nawet kruszynka żadna. W mojej ostatniej pracy zatytułowanej „CO (JEST) NASTĘPNE” jedzenie występuje, i to w roli głównej. Spójrz tylko!


Sztuka to Wyobraźnia. To Kreacja. To Wizja.
Sztuka to coś bardzo nieokreślonego, zaczynającego się w Myślach I Uczuciach /Odczuciach/ artysty.
Idea jest najważniejsza.


Potem pojawiają się mniej lub bardziej skomplikowane procesy twórcze, w których dochodzi do tematu „Jak?”. Bez Idei jednakże to Jak staje się prawie bezcelowe. Mało przydatne jakoś. Owszem, brak Idei, połączony z dobrymi narzędziami (wypasionym aparatem na przykład), może przynieść skutki całkiem pozytywne. Może (bardziej lub mniej przypadkowo) powstać dobra fotografia. Może. Nie musi. Z Ideą jednak to narzędzie będzie całkowicie odmienne, może być nim na przykład puste pudełko od zapałek, zamienione w
camera obscura (rodzaj aparatu fotograficznego), dzięki której powstanie świetne zdjęcie, przedni kawałek Sztuki.


„Ten, który pracuje rękoma, to robotnik. Ten, który pracuje rękoma i głową, to rzemieślnik. Ten, który pracuje rękoma, głową i sercem, to artysta” – to ponoć słowa Franciszka z Asyżu, świetnie oddające ducha tematu. Bo jakże wytłumaczyć to, iż Prosty Spalony Płaski Chlebek nagle i niespodziewanie staje się Sztuką, opowiadając historię o wszechświecie, o przeznaczeniu i o przyszłości? O tym “Co jest następne”? Co dalej?


PROSTY SPALONY PŁASKI CHLEBEK, OPOWIADAJĄCY HISTORIĘ O TYM “CO DALEJ?” (bySerafin)
– mąka
– szczypta soli
– ciepła woda
– oliwa z oliwek (nadaje elastyczności ciastu; można ją zastąpić innymi oliwami)


Wymieszaj mąkę z solą. Dodawaj powoli, ciągle mieszając, ciepłą wodę i mniej od niej oliwy z oliwek. Zagniataj. Ma powstać elastyczne, gładkie ciasto, które będzie łatwe do rozwałkowania. To potrwa kilka minut. Możesz ułatwić sobie życie (to się nazywa „lenistwo”), używając robota kuchennego, z czego zazwyczaj korzystam, spiesząc się. Gotowe ciasto owiń folią spożywczą i odstaw minimum na pół godziny (ciasto może też „leżakować” dzień lub dwa!). Ciężką patelnię postaw na gaz, dodaj odrobinę oliwy. Podziel na kule wielkości tych do gry w golfa. Rozwałkuj cienko, tak jak lubisz. Smaż minutę lub dwie z każdej strony. Podawaj z czymkolwiek sobie zamarzysz. (Ja najbardziej lubię z mozzarellą i rukolą. To kombinacja, którą pierwszy raz jadłam sto lat temu na Ibizie późną nocą, lub wczesnym rankiem, w małej budce, w której nic innego nie podawali. Ależ to było genialne!).


P.S. Tak przy okazji – konkursu, w którym do wygrania była rewelacyjna książka kucharska Ottolenghi’ego „The Cook Book” nikt nie wygrał. Powodem jest to, iż nikt nie podjął wyzwania i nie napisał do mnie. Ot życie. Książka czeka!

eng

 

About summer, Anna Reinert, Luis Egidio Melendez and plum jam with rhubarb

above / powyżej: ANNA REINERT “TOURIST GIRL / TURYSTKA” 2012, Sopot (PL), Haffnera 24 Street / ul.


pl

This is not the end of summer! This summer is endless and full of sun! Joy of life. Energy getting less and less in the hours between lunch and dinner. Garden to be cared for early every morning. The smell of soil and freshly cut grass. The small mirabelle plum tree with branches touching the ground – so heavy with sweet fruit. I’m so happy I finished my school years long ago and I have the summer for a lot longer!

Sopot, the small charming Polish town on the Baltic coast, is a very touristy place. And now is the best time to visit it – September is coming. A few tourists left, but with no children, who start school tomorrow. Still no students, they will come 1st October to start their university courses. But one of the tourists will stay all year around – “Tourist girl” made by Anna Reinert and painted by Dorota Borowska – two great artists with whom I studied in the Academy of Fine Arts. I love this wall! It is great! It is always 100% SUMMER, even during the winter, when I made this above photo. And here there is a map where you can find “Tourist girl” – Haffnera Street 24, Sopot, Poland:

Luis Melendez Still Life with Bowl of Plums Figs and Bagel XVIII
Luis Egidio Melendez, Still Life with Bowl of Plums Figs and Bagel / Martwa natura z …, XVIII c., from the collection of / z kolekcji Museo del Prado

PLUM JAM WITH RHUBARB (no sugar added! 100% fruit!)
inspired by Anna Reinert and congratulations to her for growing her 1st rhubarb!

– 3 kg plums (I used mirabelle plums from my garden, but you can use any kind you wish)
– 3-6 rhubarb sticks (the quantity depends on how much you want to “break” the sweetness of the plums to have it a little “sharper”)

Wash the fruit. Pit the plums and peel the rhubarb. Cut the rhubarb into small pieces. Place the fruit into a large pan or frying pan, preferably with a thick bottom. Cook on a very small heat, covered at the beginning. Stir it occasionally and wait until almost all the liquid has evaporated. Pour the hot jam into sterilized jars, close them well and put upside down. Wait until cool.

Because there is no sugar added I prefer to pasteurise this jam, to store it longer. Put the jars into a cold oven and set to 120 C degrees. When the oven will reach this temperature wait 20-25 minutes more. Take out the hot jars and put them upside down until cool.

Eat it with anything! With muesli, porridge, on toast, with croissant. Open a jar and take a spoon. Or two. Or more. Use it on the top of a tart or cheesecake. Blend it with natural yoghurt to make a smoothie. Enjoy the summer directly from a jar – Summer Made By Yourself!



LATO, ANNA REINERT I DŻEM ŚLIWKOWY Z RABARBAREM

To nie jest koniec lata! Lato nie kończy się nigdy! Lato trwa! Wraz ze słońcem, ze światłem, z gorącem zabijającym energię (przynajmniej moją) na godziny dzielące obiad i kolację. Zapach świeżo skoszonej trawy, zapach ziemi po deszczu. Niewielka mirabelka w ogrodzie dotykająca gałęźmi ziemi, ociężale znosząca obfitość słodkich soczystych owoców. Cudownie nie mieć żadnych obowiązków szkolnych i myśleć o wrześniu jak o kolejnym letnim miesiącu!

Sopot… Jedno z najbliższych mi miejsc w Polsce, z najukochańszych. Sopot uroczy, niewielki. Oczywiście nie ten hałaśliwy lipcowo-sierpniowy! Nie ten, kiedy to na plaży nie można uświadczyć wolnego centymetra kwadratowego lub dwóch! Sopot ten, który lubię najbardziej, właśnie odsłania swoje uroki – turyści już wyjechali, a ci, którzy zostali, są bez wrzeszczących pociech. Sopot jeszcze bez studentów, którzy pojawią się dopiero za kilka tygodni. Sopot ten dla Sopocian, szczególnie starszych, chodzących wolniej, ale dzięki temu obserwujących dokładniej, uważniejszych. Sopot bez pospiechu. Z małymi uliczkami, wśród których ukryła się nie tylko na lato jedna „Turystka” (projekt: Anna Reinert, wykonanie: Dorota Borowska – dwie świetne artystki, z którymi miałam przyjemność studiować w ASP), będąca w 100% latem (nawet w styczniu, kiedy zrobiłam to zdjęcie).

DŻEM ŚLIWKOWY Z RABARBAREM (bez dodatku cukru! 100% owoców!)
zainspirowany „Turystką” i z gratulacjami za pierwszy rabarbar w ogrodzie jej autorki

– 3 kg śliwek (użyłam mirabelek, ale mogą być każde inne)
– 3-6 łodyg rabarbaru (dla przełamania słodyczy śliwek i „podkręcenia” smaku)

Umyj śliwki i usuń pestki. Obierz rabarbar, pokrój na niewielkie kawałki (1-2 cm długości). Włóż owoce do garnka lub głębokiej patelni o grubym dnie. Smaż na niewielkim ogniu, najpierw pod przykrywką. Doglądaj, czasami mieszaj. Jak mikstura będzie miała konsystencję dżemu, wkładaj gorącą do wyparzonych słoików. Zakręcaj je dobrze i odstaw do góry nogami do ostygnięcia.

Jeśli chcesz, by dżem mógł być długo przechowywany – pasteryzuj (bo nie ma cukru). Ja pasteryzuję w piekarniku – wkładam słoiki z dżemem do zimnego piekarnika i nastawiam temperaturę na 120 C. Gdy temperatura zostaje osiągnięta czekam 20-25 minut. Wyjmuję gorące słoiki i odstawiam do góry nogami do ostygnięcia.

Dżem można jeść ze wszystkim i bez wyrzutów sumienia! Jest znakomity do śniadań (muesli, owsianka, tosty, croissanty etc.) i do deserów (jako wypełnienie tart lub warstwa wierzchnia na sernik). Genialnie sprawdza się również wyjadany prosto ze słoika łyżką!

100% lata zrobionego przez Ciebie! Wyobraź sobie mroźną zimę – pada śnieg, minus sto, wieje, czarno na dworze. Zapalasz świece. Robisz dobrą mocną herbatę, może być wzmocniona dodatkowo, otwierasz słoik… i lato pochłania Cię znowu!)

eng

About Mark Rothko, his Recipe For Artwork, plums and rum

above / powyżej: MARK ROTHKO “NO. 37/NO. 19 SLATE BLUE AND BROWN ON PLUM” 1958
from the / z MOMA collection (www.moma.org)


pl

In September 1903 Markus Yakovlevich Rotkovich came into this world. 55 years later, in November, the same man, butnow known as Mark Rothko – a famous American painter of Russian Jewish descent – gave a speech designed to discuss art as a trade, in which he outlined his own Recipe For A Work Of Art. A Formula with all ingredients:

MARK ROTHKO FORMULA FOR A WORK OF ART

1. There must be a clear preoccupation with death—intimations of mortality… Tragic art, romantic art, etc., deals with the knowledge of death.

2. Sensuality. Our basis of being concrete about the world. It is a lustful relationship to things that exist.

3. Tension. Either conflict or curbed desire.

4. Irony. This is a modern ingredient—the self-effacement and examination by which a man for an instant can go on to something else.

5. Wit and play… for the human element.

6. The ephemeral and chance… for the human element.

7. Hope. 10% to make the tragic concept more endurable.

I measure these ingredients very carefully when I paint a picture. It is always the form that follows these elements and the picture results from the proportions of these elements. – he said.

In April 2016 my plum tree is blossoming beautifuly. My freezer is full of frozen and pitted plums from last autumn. Already having Mark Rothko’s No.37/No.19 in my head I decided to use these goods, being inspired by one of Henri Toulouse-Lautrec’s recipes. It would be perfect for my friend A.’s birthday today, I was thinking. “Dear A., enjoy your day and the rest of your life!”

2016-04-13-plums-and-rum

PLUMS WITH RUM
(inspired by Toulouse-Lautrec and Maurice Joyant)

– plums (pitted and frozen)
– white rum

Heat the oven to 180-200°C. Place frozen plums on the baking tray. Bake about 15 minutes until soft and some juices run off. Pour on some rum and bake 5-10 minutes more. Eat warm or cold, with yoghurt or without. Sprinkle with plum blossom (these flowers not only look amazing but they are edible too!).

Perhaps you don’t want to have a dessert? Perhaps you don’t have a sweet tooth? Perhaps. Who knows. In this case place some frozen plums into a jar half full with good quality white rum (the alcohol has to cover the fruit completely). Close the jar and put aside for few weeks, stirring every day. You will end up with a beautiful deeply coloured liquid with a delicate plum aroma.

But of course you can stay with rum alone. – “Rum. No plums. Version No.3 of Toulouse-Lautrec’s recipe.”



MARK ROTHKO, PRZEPIS NA DZIEŁO SZTUKI, ŚLIWKI I RUM

We wrześniu 1903 na świat przyszedł Markus Yakovlevich Rotkovich.
55 lat później, w listopadzie, ten sam mężczyzna, ale znany już jako Mark Rothko – amerykański malarz o rosyjsko-żydowskim pochodzeniu – wygłosił mowę o sztuce jako handlu, w której zdradził własną Recepturę Na Dzieło Sztuki:

RECEPTURA NA DZIEŁO SZTUKI (autor: Mark Rothko; tłumaczenie własne)

1. Zaistnienie klarownego i jasnego zainteresowania się śmiercią i myślą o umieraniu. Sztuka tragiczna, sztuka romantyczna i inne zajmują się znajomością śmierci,

2. Zmysłowość. Nasza podstawa bycia konkretnym na temat świata. Oto zmysłowy stosunek do rzeczy, które istnieją,

3. Napięcie. Zarówno konflikt jak i ograniczone pragnienie,

4. Ironia, nowoczesny składnik, dzięki któremu można przejść do czegoś innego,

5. Dowcip i zabawa – w celu bycia bardziej ludzkim,

6. Ulotność i szansa – w celu bycia bardziej ludzkim,

7. Nadzieja. 10%, aby uczynić tragiczną koncepcję bardziej znośną.

Malując obraz, bardzo uważnie mieszam te składniki. Zawsze jest to forma, która śledzi wszystkie elementy, a dzieło jest rezultatem, osiągniętym dzięki ich proporcjom.

W kwietniu 2016 śliwa w moim ogrodzie zakwitła. Zamrażarka wypełniona po brzegi zebranymi jesienią owocami tejże. Mark Rothko, śliwki i kwiaty śliwy. Henri Toulouse-Lautrec i przepis na Śliwki z rumem. Ja, zainspirowana tym wszystkim i chcąca świętować urodziny Fantastycznej A – „Najlepszości! Cudownego dnia i reszty Twego życia!”

ŚLIWKI Z RUMEM
(zainspirowane przepisem Toulouse-Lautrec’a)
– śliwki
– biały rum

Rozgrzej piekarnik do 180-200°C. Ułóż śliwki na blasze (jeśli używasz mrożonych, jak ja, to nie rozmrażaj ich). Piecz przez około 15 minut, aż zmiękną i zaczną puszczać soki. Pokrop solidnie rumem i piecz przez kolejne 5-10 minut. Jedz ciepłe lub zimne, z jogurtem lub bez, ale posypane kwiatami śliwy, które nie tylko są przepiękne, ale i smaczne!

Jeśli nie lubisz deserów lub nie masz na nie po prostu ochoty, nadal możesz pozostać przy Henrykowym przepisie. Do dużego słoja włóż śliwki (ja włożyłam mrożone) i zalej je białym rumem tak, by dokładnie je przykrył. Odstaw w ciemne miejsce na kilka tygodni, mieszając słoik (bez otwierania) każdego dnia. Otrzymasz trunek o głębokim kolorze i delikatnym aromacie.

Możesz też pozostać przy samym rumie oczywiście – „Rum. Bez śliwek. Wersja Nr3 Receptury Toulouse-Lautrec’a.”

eng

 

About Anish Kapoor and Yellow Gazpacho

above / powyżej: ANISH KAPOOR “YELLOW / ŻÓŁTY” 1999, from/z www.anishkapoor.com


pl

The autumn is coming and there is no hope until next year for hot sunny days. I just wrote about summer in Catalonia, but now I can see – it was reminiscences of long warm days and short nights under the stars. Anyway, now I can enjoy my veg garden, neighbours’ gardens, the fields and forests around – this is harvesting time. Busy, very busy. Squash, pumpkins, courgettes, tomatoes, peppers, chillies, chard, parsley, basil, beetroot and potatoes in my own small veg garden. Apples, pears, plums, figs and walnuts. Thank God the season for pears and plums has finished, but we’ve started to have plenty of mushrooms instead. And it seems that in my village no one wants any of these goods! Even for a short evening walk around the centre of the village I have to take at least one basket. But normally I take a basket and few bags. Plus someone to carry all those kilos. Then the job in the kitchen starts. And it spreads into the whole house. In every room there are gigantic mountains of walnuts drying. Mushrooms. Cardboard boxes, plenty of empty jars. The sink where I soak jars to remove the labels (This is an obsession I took from my mum – no product labels on jars with our jams and preserves! Only our own.) Oven working almost constantly. Second freezer on.

Every autumn the same. Do not forget – I’m Polish, I was born during communism and in those days we had only vinegar in the shops. My grandmother and my mum they had to do their own jams, compotes, syrups. They cooked and preserved beetroots, beans. They pickled veg. I remember our bath full of shredded cabbage, because my parents were making sauerkraut. I grew up with the habit of making preserves and being happy counting the already made jars and then staring at them.

Besides making preserves like a madwoman I make quite a lot of soups. Almost every dinner there is a soup. And I was thinking – how could I smuggle a soup into my culinary-artistic project? Even the greatest soup in the word is still only a soup. It gives you warmth and energy, that’s all. There is no excitement there – or so I thought.

Anish Kapoor, Yellow, photo from Anish Kapoor Istanbulda, Sakıp Sabancı Museum, Istanbul

Not so long ago I came back from a beautiful, stunning, staggering, bewildering, magical, addictive, astonishing city, which absolutely hypnotized me and in which I totally fell in love – Istanbul. Every day I’m thinking about Istanbul and it has become a little obsessive to be honest with you. Then suddenly I found IT – I found the connection and the excitement to my soup-story. “Ladies, gentlemen and children…” (as they say on Turkish Airlines) With the biggest pleasure I would like to present to you Anish Kapoor’s few cubic meters of fiberglass – Yellow!

The Indian born British contemporary artist. One of the greatest sculptors of our time. In 2013-2014 had his first major exhibition in Turkey, in Istanbul’s Sakıp Sabancı Museum. The exhibition was curated by Sir Norman Rosenthal and was sponsored by a private bank, which shows how good banks can be … but unfortunately it doesn’t happen often. Kapoor showed some of his iconic works there, including Yellow (above) and Sky Mirror. Once again he proved that bringing together sculpture, painting, technology and architecture is possible. Many years before in an interview (Art Monthly, May 1990) he said:

““I think I am a painter who is a sculptor… For me the two things have somehow come together, so that I am making physical things that are all about somewhere else, about illusory space.”

Here you can see the construction of Yellow, a short video from www.anishkapooristanbulda.com, which gives some idea of this huge project:

And if you are interested in Kapoor’s art there are 2 exhibitions in France to visit:

First one titled “Anish Kapoor chez Le Corbusier” is in the La Tourette Convent (the last major work of Le Corbusier in France) and is a part of Biennale 2015 of Lyon. The exhibition is open until 3rd January 2016. You can find more information here (unfortunately not everything is translated into English, so perhaps you will have to learn French) www.couventdelatourette.fr.

The second exhibition is in the Palace of Versailles (until 1st Nov, so you have to hurry up) www.chateauversailles.fr.

So now you can go to the kitchen and prepare this Yellow Gazpacho, made from roasted yellow cherry tomatoes:

2015-10-09-yellow-soup-changed
Ceramic by Leo Savy (Merci beaucoup!)

YELLOW GAZPACHO*

– 1 kg yellow cherry tomatoes
– olive oil
– 2 fresh rosemary stalks
– 1-2 cloves of garlic
– 1 small potato
– salt
– turmeric

Heat the oven to 180°C. Put whole tomatoes, potato with skin and rosemary in to a baking tray. Salt, drizzle with olive oil. Roast about 40-50 minutes until they start to caramelize nicely. Let them cool. Take a sieve and push them through it. Add crushed garlic, turmeric and blend all until very very smooth and silky (silkiness is increased by the addition of the potato). Add some water or coconut milk if needed, the soup has to have the consistency of double cream. Taste, add salt if needed, blend it once more. Put into a fridge. Before serving drizzle with olive oil.

Of course you can eat it warm, but in that case do not call it gazpacho!

*gazpacho – Spanish cold soup made from raw veg, usually tomatoes



ANISH KAPOOR I ŻÓŁTE GAZPACHO

Jesień idzie. I nie ma na to rady. Przed chwilą prawie pisałam post o słonecznym lecie na wybrzeżu Katalonii, a tu proszę – widzę, że to jedynie tęsknota była, wspomnienie długich upalnych dni i krótkich uroczych nocy. Teraz rozkoszować się muszę nie morzem i plażą, a ogrodem, zbiorami, lasami, polami. Ciężką tyrą rolnika, zbieracza, podkuchennej i kucharza. Czas przetworów. Czas owocny przygotowań na długą ciemną zimę. Na brak roboty nie mogę narzekać. W tym roku obrodziły wyjątkowo wszystkie dyniowate i burakowate. Poza tym pomidory, papryki, ziemniaki. Pietruszka. Gruszki, śliwki i figi (uff, już się skończyły) u sąsiadów. Jabłka wszędzie, gdzie się tylko da. Grzyby. Orzechy. I ja sama z dwoma rękoma jedynie. OK, czasem są jeszcze dwie ręce do tachania kilogramów jabłek ze spacerów i do wykopków. W każdym razie spokojnie to teraz z domu wyjść nie można. A już na pewno nie można bez kosza, bez noża. Siatki jednej lub jeszcze kilku wymiętolonych w kieszeniach dziurawych spodni roboczych. Wystarczy dziesięć minut wokół kościoła i cmentarza, żeby mieć robotę na wieczór! A w domu? W domu piętrzą się stosy suszących się gigantycznych orzechów. Wszędzie siatki z grzybami rozłożone. Pudła ze słoikami. Zlew wiecznie wypełniony po brzegi, bo przecież muszę odmoczyć sklepowe etykietki, by zrobić miejsce na własne (czynność odziedziczona po Rodzicielce). Piekarnik pracujący prawie na okrągło. Druga zamrażalka włączona. Śmiem twierdzić jednak, iż większość mego pokolenia w Polsce prowadzi podobny żywot w spadku po dzieciństwie w komunistycznych czasach. Tyle, że wtedy jeszcze rodzice szatkowali kapustę w wannie! Ja tego nie robię (jeszcze?)!

Poza masową produkcją przetworów, która niebawem doprowadzi mnie do szaleństwa, zajęłam się zupami, które stały się po prostu kolacjami. Każdego dnia inna zupa. Każdego wieczoru miska. W sumie nic ciekawego. Cóż ja bym o zupie napisać mogła? Jak mogłabym ją przekabacić tutaj? Wciągnąć wybraną do artystycznego świata? W zupach nie ma przecież nic intrygującego. Żadnego ekscytującego momentu. Ot energia dla ciała. Paliwo. Tak rozmyślałam.

Nie tak dawno temu wróciłam z przepięknego, cudownego, oczarowującego, magicznego, hipnotyzującego miejsca, w którym zakochałam się obłędnie i które staje się chyba moją obsesją. Istanbuł, bo o nim mowa, nagle stał się łącznikiem mego myślenia, sztuki i gotowania. W końcu zupełnie niespodziewanie odnalazłam TO – miejsce dla zupy w sztuce! „Panie, panowie, drogie dzieci…” (jak mawiają na pokładach linii lotniczych Turkish Airlines). Z największą przyjemnością pragnę przedstawić kilka dobrych metrów sześciennych włókna szklanego! Oto Yellow!

Autorem “Żółtego” (ang. yellow) jest Anish Kapoor, urodzony w Bombaju, a od lat siedemdziesiątych mieszkający w Wielkiej Brytanii, artysta. Jeden z największych współczesnych rzeźbiarzy. Na przełomie 2013 i 2014 roku miał zorganizowaną wystawę w Istanbule w Sakıp Sabancı Museum. Kuratorem był niejaki Sir Norman Rosenthal, a sponsorem jeden z prywatnych banków, co pokazuje, iż bank dobrym być potrafi, choć niestety zazwyczaj takim nie bywa. Kapoor przedstawił jedne z najsłynniejszych prac – Sky Mirror i Yellow (zdjęcie powyżej w tekście po angielsku). Raz jeszcze udowodnił, iż połączenie różnych światów jest całkowicie możliwe. Rzeźba, malarstwo, architektura z technologią i inżynierią dla artysty współgrają wyjątkowo harmonijnie, tworząc niesamowite dzieła. Lata wcześniej on sam w jednym z wywiadów (Art Monthly, maj 1990) powiedział:

„Myślę, że jestem malarzem, który jest rzeźbiarzem… Dla mnie te dwie rzeczy w jakiś sposób łączą się…”

Również powyżej możesz zobaczyć krótkie video o produkcji „Yellow”. Dzięki niemu można zacząć sobie zdawać sprawę z ogromu tegoż projektu. A jeśli lubisz twórczość Kapoora i wybierasz się akurat do Francji, to aktualnie można obejrzeć dwie jego wystawy:

Pierwsza ma miejsce w klasztorze La Tourette niedaleko Lyonu, zatytułowana jest „Anish Kapoor u Le Corbusiera” i stanowi część Biennale 2015 W Lyonie. Otwarta jest do 3. stycznia 2016 roku. Więcej informacji można znaleźć tutaj (niestety wersja angielska nie jest kompletna i jeśli nie mówisz po francusku, to chyba będziesz się go musiał nauczyć): www.couventdelatourette.fr
Druga wystawa obywa się w Wersalu i trwa do 1. listopada, więc trzeba się bardzo spieszyć (tanie linie lotnicze latają z wielu miast Polski do Paryża): www.chateauversailles.fr.

A teraz czas udać się w końcu do kuchni i wyczarować:

ŻÓŁTE GAZPACHO* Z PIECZONYCH POMIDORKÓW CHERRY zainspirowane Anish’em Kapoor’em


– 1 kg żółtych pomidorków cherry
– oliwa z oliwek
– 2 gałązki świeżego rozmarynu
– 1-2 ząbki czosnku
– 1 mały ziemniak
– sól
– pieprz
– kurkuma


Rozgrzej piekarnik do 180°C. Wsyp pomidory, pokrojonego ziemniaka (ze skórką) na blachę do pieczenia. Posól. Skrop oliwą. Piecz 40-50 minut, aż pomidory zaczną się powoli karmelizować, ale nadal będą pełne soków. Ostudź. Przetrzyj przez sito. Dodaj zmiażdżony czosnek. Zmiksuj. Posmakuj. Dopraw solą, jeśli konieczne. Dodaj wody lub mleka kokosowego, jeśli zupa jest zbyt gęsta (powinna mieć konsystencję śmietany). Zmiksuj raz jeszcze do gładkości i aksamitności (uzyskanej między innymi dzięki dodaniu ziemniaka). Wstaw do lodówki. Przed podaniem skrop oliwą z oliwek.

Oczywiście możesz jeść tę zupę na gorąco, nie nazywaj jej jednak wtedy Żółtym Gazpacho, lecz po prostu Żółtą Zupą!

*gazpacho – zimna hiszpańska zupa z surowych warzyw, najczęściej pomidorów

eng

 

About red currant ice cream, Joseph Beuys and summer buzz

above / powyżej: JOSEPH BEUYS “DOUBLE GOUACHE / PODWÓJNY GWASZ” 1959-1960


pl

This is the season for red currants, which can be quite difficult to love. They are not so sweet, they have millions of pips and they are not easy to buy. My neighbour has a few beautiful bushes in his garden and for several days I was trying to catch him there. Obviously he went somewhere, and I didn’t want just to go and take his precious currants. Finally I visited his wife and I could go and pick some red beauties. It seems to me that Toulouse Lautrec had to have some red currant bushes in his garden too, because he wrote the recipe for……………red currant salad. However – it was THE MOST BORRING RECIPE EVER*! Take currants, pour over sugar, eat. It more or less sounds like that! First of all – I do not follow any recipe exactly, I just can’t, even if I try sometimes. In the end I made Henri’s red currant salad frozen and in liquid form! It was fun, messy and all around me changed colour, into pink. Pink? Oh, pink certainly is not my favorite colour! However … it can be intriguing!

2015-06-27-red-currant-ice-

RED CURRANT ICE CREAM inspired by Toulouse-Lautrec

– 1 glass of red currants
– 2 very ripe bananas
– kirsch

A day before, peel very ripe bananas and slice them. Put into the freezer.

Squash red currants and wipe them through a sieve to separate the pips from the juice. You will end up with a beautifully deep red, velvety thick liquid. Blend the frozen bananas until smooth, add the red currant juice and a few drops of kirsch, just to add some flavour. Eat immediately or put into a silicon form and freeze it. Take out of the freezer about 1/2 hour before serving.

Yes, there is no sugar added. No cream nor milk. Nothing. Just the pure pleasure of fruit. You can prepare it for children not adding the kirsch. They will have no clue that there are eating only fruit! Just a small magic trick –  healthy ice cream? Yes!

2015-06-27-RCIC-2

Already having the red currant salad in frozen form made, some alcohol around (kirsch) and the colour pink in fifty shades, I decided to invite to my Red Currant Salad Event a special guest. An artist who’s art is not easy for me. And never was. Do I like him? The truth is – sometimes. Sometimes I do not. Do I belive in his art? I’m not so sure. But I’m addicted to his greys, to his love for felt and I find his pink gouache a very acurate and intriguing art work for this recipe.

Once upon a time, many years ago, I went to the Spanish coast to start my new life. A few days after me, my girl friends joined me. We lived in small tiny flat next to the beach and we were the most happy girls in the world. Beach, parties, relaxing, good food and great drinks. However – one day we felt tired of wine and we wanted to drink something different. We bought fresh coconut, pineapple and a bottle of rum. Easy peasy lemon squeezy! I was in charge of putting all the ingredients into a blender and mixing them. First – fruit, after – alcohol. Ooooo, not sweet at all! Sugar needed urgently! White stuff in, blend, try……………Pour everything, but really EVERYTHING, into the sink!!! Yes, I put … salt instead of sugar!!! A whole litre of rum wasted!!! What a nightmare!!! But it was the beginning of my Spanish life and I didn’t realize that Spanish salt has bigger grains than sugar, not like in Poland. And all of us we learn from our mistakes… Don’t we? (But why? Why a whole litre of rum?!).

After that story I learned not only the difference between Polish and Spanish sugar/salt, but I learned a lot more. About great summer buzzes too. And I started to love mixtures of fresh fruit juices with cava (Spanish sparkling wine). However this time I’m in France without the cava, but with prosecco (Italian sparkling wine), which I adore.

RCL 1 DSC_6873

RED CURRANT SALAD IN LIQUID inspired by Toulouse-Lautrec and Joseph Beuys

– 1 prosecco or cava or champagne
– red currants
– honey (agave syrup for a vegan option)
– splash of kirsch

Make the red currant juice as above. Add honey to your taste. Mix it with prosecco/cava or champage. Add a splash of kirsch. Serve in very cold glasses, preferably with ice cubes. Enoy your happy summer days!


JOSEPH BEUYS, CZERWONE PORZECZKI I COŚ MOCNIEJSZEGO NA LATO

Sezon na czerwone porzeczki uważam za rozpoczęty już jakiś czas temu, odkąd przyuważyłam u sąsiada pięknie czerwieniące drobiny na krzakach. Zamarzyłam. Zapragnęłam, choć przecież miłość to trudna. One – niesłodkie, z obrzydliwymi okropnymi ohydnymi milionami małych wrednych pestek, trudne do kupienia, takie niedoceniane, gdzieś tam zagubione wśród truskawek, jagód czy malin. Ale mocne! Wyraźne, głębokie! Zupełnie w końcu obłędnie uzależniające!

Podejrzewając, iż Henri Toulouse-Lautrec sam w ogrodzie czerwone porzeczki posiadał, udałam się do sąsiada „po prośbie”. On sam wybył, pozostała żona. Za jej zgodą udałam się w stronę krzaków i radośnie rwałam, rwałam, rwałam. Nieświadomie, że już niebawem świat mój zaróżowi się pięćdziesięcioma odcieniami niezbyt lubianego koloru, który jednak odpowiednio użyty może stać się bardzo intrygującym i akuratnym!

Oto historia Najnudniejszego Przepisu Świata. Toulouse-Lautrec rekomenduje zasypać porzeczki cukrem i cieszyć się tak powstałą … sałatką!

NAJNUDNIEJSZA SAŁATKA ŚWIATA wg Toulouse-Lautrec’a*
czerwone porzeczki
cukier

Postanowiłam pójść nieco dalej i stworzyłam dwie sałatki z czerwonych porzeczek – pierwszą w stanie mrożonym, drugą w stanie płynnym (dla dorosłych).

SAŁATKA Z CZERWONYCH PORZECZEK W STANIE MROŻONYM,
inaczej zwana Lodami Z Czerwonych Porzeczek, zainspirowana Toulouse-Lautrec’iem

– 1 szklanka czerwonych porzeczek
– 2 bardzo dojrzałe banany
– kirsch

Dzień przed przyrządzaniem lodów obierz banany, pokrój na plasterki i włóż do zamrażalnika.

Rozgnieć czerwone porzeczki i przetrzyj przez sito, oddzielając pestki od soku. Zmiksuj banany na gładką masę, dodaj porzeczkowy sok i odrobinę kirsch’u do smaku. Serwuj od razu lub włóż do foremek i zamróź. Wyjmij z zamrażalnika ½ godziny przed podaniem.

Jeśli masz gdzieś w pobliżu dzieci, które nie przepadają za owocami – nie dodawaj alkoholu i serwuj im zdrowy deser bez cukru, bez śmietany, bez mleka – ot Deser Idealny!

Mając już jedną „sałatkę” gotową, mając już odrobinę alkoholu w pobliżu ( w tę rolę wcielił się kirsch) oraz mając różu poza dziurki w nosie, postanowiłam zaprosić na mój Porzeczkowy Wieczór specjalnego gościa – artystę, którego sztuka nigdy dla mnie łatwą nie była. Czy go lubię? Czasami. Czy wierzę w to, co tworzył? Nie jestem taka pewna. Ale wiem, że już dawno temu uzależniłam się od jego szarości, pokochałam filc i zauroczyłam się różowawmi plamami (patrz: praca powyżej). Oto Joseph Beuys!

Dawno dawno temu, kiedy rozpoczynałam nowe życie w Hiszpanii, odwiedziły mnie przyjaciółmi i miałyśmy przepiękne błękitne lato, będąc najszczęśliwszymi istotami pod słońcem. Razu pewnego, zmęczone piciem wina, postanowiłyśmy napić się czegoś specjalnego. Dziewczęta pobiegły żwawo po kokosy, ananasy i rum. Ja wcieliłam się w rolę barmana i odpowiedzialna byłam za przygotowanie owoców, zmiksowanie i zmieszanie z alkoholem. Początkowo wszystko szło zgodnie z planem, aż do momentu, gdy okazało się, że cukier jest nagle bardzo potrzebny. Dodałam, spróbowałam. I … wylałam CAŁOŚĆ do zlewu!!! Taaaaaaaaaaak, zamiast cukru dodałam … soli, która w Hiszpanii bardzo często jest większa od cukru, czyli odwrotnie niż w Polsce. Cóż, człowiek uczy się na błędach, choć muszę szczerze przyznać, że trudno było nam się pogodzić ze stratą litra rumu!

W późniejszych już czasach rozsmakowałam się w mieszankach świeżych soków z hiszpańską “cava” (hiszpańskie wino musujące). Stąd też zaczerpnęłam inspirację do płynnej sałatki z czerwonych porzeczek, mimo iż aktualnie nie przebywam w Hiszpanii, a we Francji, nie mam cavy ani szampana, lecz prosecco (włoskie wino musujące).

SAŁATKA Z CZERWONYCH PORZECZEK W PŁYNIE,
zainspirowana Toulouse-Lautrec’im i Joseph’em Beuys’em

– 1 prosecco / cava / szampan
– czerwone porzeczki
– miód (opcja dla wegan: syrop z agawy)
– odrobina kirsch’u

Zrób sok z czerwonych porzeczek jak w przepisie na porzeczkowe lody. Dodaj miodu do smaku. Wymieszaj z bardzo wyziębionym prosecco/cavą czy szampanem. Podawaj w schłodzonych kieliszkach, najlepiej z lodem. Rozkoszuj się latem, pij z umiarem!

eng

 

About artichokes and Catalonia

above / powyżej: ARSHILE GORKY “THE LEAF OF THE ARTICHOKE IS AN OWL / LIŚĆ KARCZOCHA JEST SOWĄ”, 1994 (from / z the MOMA collection)


pl

I remember really well when I went for the first time to Catalonia, Catalunya as Catalans say. It was more than 20 years ago. We went by car. A few thousand kilometres. We stopped after crossing the border with France and we opened the car door. I remember the hot air like it was yesterday and this amazing feeling of being at home. Finally I had found The Place – my place on Earth. I just knew it! And still I’m so exited when I cross that same border.

I love Catalunya’s land and sea, I love the Catalan language and people, I love their food and their wine. So I’ve decided to dedicate the next few posts to that land. ¡Visca Catalunya!

Catalunya is divided into a few regions, of which my favourite is Empordà, especially Baix Empordà. You can just walk around there, walk and walk. Watching the sea, visiting small empty beaches, swimming, diving. Having great coffee in any bar. Eating beautiful Catalan food, which often combines seafood with meat, it’s called mar i muntanya (sea and mountains). You can eat the freshest fish you can imagine, the freshest seafood. Fantastic olive oil (Catalans don’t use a lot of butter, but olive oil? I assume they are addicted to it!). Plus great wine and cava (sparkling wine). Local, seasonal fresh food. Including now, in spring time, the most beautiful veg to me – artichokes. They look quite strange. Even the spiky bushes do not look so inviting. Not so friendly. Like they want to protect themselves, saying “We’re inedible!”. But they are, of course! And yes, to be honest – I wasn’t the biggest fan of their flavour. Until a Catalan friend of mine prepared some fried artichokes, teaching me how to treat these beasts. After that I discovered Toulouse-Lautrec used to fry these veg too, but in different style. So I made my own version.

ARTICHOKES WITH OLIVE OIL, GARLIC AND BAY LEAVES
(inspired by Toulouse-Lautrec, Joyant)

– artichokes
– olive oil
– garlic (I used pink garlic from region Lautrec – ail rose de Lautrec)
– bay leaves (preferably fresh)
– sea salt

First of all you have to prepare the artichokes. They have to be firm, not sharp at the top of the flower, just so beautiful that you are smiling. Cut the stem, the top and take out the outer leaves. You end with a small firm piece of artichoke. Probably very small, but amazingly tasty. Put it in cold water for about 1 hour. Cut into four. Henri took out the choke – the hairy piece inside of the artichokes, but I personally like them. They add different texture and they look a little scary too.

In a deep pot or frying pan, heat a glass of olive oil. When it is very hot throw in the pieces of artichoke, cloves of garlic (with skin) and bay leaves. Wait till the artichokes are more than gold, an almost dark brown colour. Take them out, put on some kitchen paper to absorb the oil. Sprinkle with sea salt. Eat as a starter or tapa with cold beer or wine.



KARCZOCHY I KATALONIA

Pamiętam bardzo dokładnie moją pierwszą wizytę w Katalonii. Ponad 20 lat temu. Samochodem. Kilka tysięcy kilometrów. Zmordowani przekroczyliśmy granicę z Francją, zatrzymaliśmy się na najbliższym parkingu. Otworzyliśmy drzwi auta i … Oniemiałam. W momencie, gdy uderzyło mnie gorące powietrze, zrozumiałam – to jest To Miejsce. Tu jest Mój Dom. Kocham katalońskie morze i katalońskie góry, łąki, pola, uprawy ryżu, pośród których przechadzają się wyjątkowo eleganckie i białe ibisy. Ubóstwiam kataloński język, jedzenie oraz wino. I zawsze, gdy przekraczam granicę, czuję się wyjątkowo, to bardzo uroczysty moment. Z tych i całej masy innych powodów zdecydowałam się na napisanie kilku postów właśnie o tym kawałeczku Europy. ¡Visca Catalunya! (Niech żyje Katalonia!)

Katalonia podzielona jest na kilka regionów, z których moim ulubionym jest Baix Empordà, gdzie ubóstwiam szwendać się po ścieżynach, patrzeć na morze, pływać, nurkować. Gdzie w każdym miejscu można napić się świetnej kawy. Gdzie jedzenie jest proste, lokalne, sezonowe i zupełnie obłędne. Gdzie można objadać się najświeższymi rybami i owocami morza, gdzie można poznać co to “mar i montanya” (dosłownie: “morze i góra”, mianem tym nazywane są potrawy, gdzie łączy się mięso z rybami lub owocami morza). Fantastyczna oliwa z oliwek, od której Katalończycy są chyba uzależnieni. I oczywiście wino oraz “cava” (musujące wino).
A wiosną… cóż, wiosną jest sezon na najpiękniejsze według mnie warzywa – karczochy. Wyglądające przedziwnie, nierealnie, niezjadliwie prawie. Krzaki kolczaste wręcz nie zachęcają do bliższej znajomości. Tak więc i ja przez lata wielką fanką karczochów nie byłam, aż do momentu, gdy przyjaciel Katalończyk zaserwował mi frytowane potwory, ucząc przy okazji jak z bestiami postępować. Niedługo potem odkryłam, iż Toulouse-Lautrec również serwował te piękności w podobny sposób. Stworzyłam więc własną wersję:

KARCZOCHY Z OLIWĄ, CZOSNKIEM I LIŚĆMI LAUROWYMI
– karczochy
– oliwa z oliwek
– czosnek (użyłam różowego czosnku z francuskiego regionu Lautrec)
– liście laurowe
– sól morska

Odpowiednio wybrane, jędrne karczochy, niezbyt kłujące na czubkach kwiatu, trzeba odpowiednio przygotować. Odetnij część spodnią, razem z łodygą oraz czubek kwiatowy. Z pozostałej części oderwij luźne łuski. To, co zostanie, to najlepsza, choć maleńka, cząstka warzywa. Karczochy włóż do wody na godzinę. Potem pokrój je na cztery części. Możesz z nich usunąć włoskowatą część, jak robił Toulouse-Lautrec, ale ja ją lubię – dodaje innej faktury i wyglądą tak zabawnie włochato. Na patelni lub w garnku rozgrzej szklankę oliwy z oliwek. Kiedy będzie gorąca, wrzuć karczochy, ząbki czosnku (nie obieraj!) i listki laurowe. Frytuj do momentu, gdy będą więcej niż złote, gdy będą miały ciemny brązowy kolor. Wyłóż na papierowe ręczniki kuchenne, by odsączyć z nadmiaru oliwy. Podawaj posypane solą morską jako przystawkę lub dodatek do piwa czy wina.

eng

 

About breaking the ice (strawberry sorbet)

above / powyżej: RIIKO SAKKINEM “THE ENEM HAS POISONED THE ICE CREAM / WRÓG ZATRUŁ LODY”, 2003


pl

First look. Shy blush. Sun. Finally fresh warm air. Waiting for more. Transient moments.


STRAWBERRY SORBET

– strawberries
– acacia honey
– a little lemon juice
– a little lemon zest
– pinch (very small one) of sea salt
– lemon balm (optional, if you have in your garden)

Blend everything till smooth. Sweeten to taste. Freeze in a flat dish. Break the ice and take the pleasure!

That was my short story. About the bright side of ice. And its other side, the dark one. Fin Riiko Sakkinem (“the founder of Turbo Realism, a 21st century art movement which depicts the globalized capitalism with a mocking verisimilitude”) made this above work.


O LODACH PRZEŁAMYWANIU

Pierwsze spojrzenie. Słońce. Wreszcie ciepłe świeże powietrze. W oczekiwaniu na więcej. Nieustająco. Uchwytne chwile. Lub nie.

TRUSKAWKOWY SORBET
– truskawki
– miód akacjowy
– trochę soku z cytryny
– odrobina startej cytrynowej skórki
– minimalna ilość morskiej soli
– melisa (opcjonalnie, jeśli masz w ogrodzie)

Zmiksuj wszystkie składniki, dosładzając według własnych upodobań. Włóż do zamrażalnika w płaskim naczyniu na minimum kilka godzin. Przełam lody (wszelakie), zamieniając je w rozkosze!

To było kilka moich krótkich zdań. Tak krótkich, jak topniejące lody. Minimalistyczna historia o jasnej stronie. A ponieważ zawsze istnieje również ciemna – oto praca Fina Riiko Sakkinem’a z 2003 roku, zatytułowana „Wróg zatruł lody”.

eng

 

About white stuff, into the white and not only that

above / powyżej: TOULOUSE-LAUTREC “INVITATION TO A GLASS OF MILK / ZAPROSZENIE NA SZKLANKĘ MLEKA”, lithograph / litografia, 1897


pl

In 1896 Henri Marie Raymond de Toulouse-Lautrec-Monfa wrote a letter to his mum, that he had found an apartment in Paris and that he was happy there.

In 1897 he created the lithograph “Invitation to a glass of milk” and sent it to his friends. It was his reponse to a just opened milk bar in the french capital. And milk? Milk wasn’t his cup of tea!

In 1962 Anthony Burgess wrote “A Clockwork Orange” and  Stanley Kubrick 7 years later made the movie with the same title – Moloko and the Korova Bar came into this world. With milk. And not only that. With a special ingredient too. Also white.

In 1966 Andy Warhol made a movie called “More milk”.

In 2010 James White painted “Milk and stuff“.

James White “Milk and stuff / Mleko i inne” 2010

In 2015, February 2015, the snow came and turned my world into the white. And I decided to make some stuff. But not milk. Not exactly.

Cow doodle / Szkic krowy – Jeff Midghall (Thanks!)

Having A Special Walnut Tree with probably the biggest walnuts in the world I feel really spoiled. Walnut biscuits, cakes, pesto, snacks, walnuts crushed into salads and on sandwiches. Walnuts here and walnuts there. And when days entered quietly into The White I decided to make walnut milk, thinking about some friends who don’t drink the cow variety, especially about a small boy called Leo (www.leoblog.pl/en/).

WALNUT MILK FOR LEO

– 1 glass of shelled walnuts, soaked overnight
– 2-3 glasses of fresh cold water
– OPTIONALLY: pinch of salt, some honey, vanilla pod or grated tonka bean

Blend walnuts into a paste. Slowly add water. Wait a little till smooth. Drink as it is or strain through muslin (the rest you can use for making biscuits, cake or even pesto – please do not throw out!). Keep in the refrigerator – it will last a few days.



O BIELI I NIE TYLKO O NIEJ

Roku pańskiego 1896 Henri Marie Raymond de Toulouse-Lautrec-Monfa napisał list do swojej matki, w którym poinformował ją, iż znalazł mieszkanie w Paryżu i że jest w nim szczęśliwy.

Roku pańskiego 1897 zrobił litografię, zatytułowaną „Zaproszenie na szklankę mleka” i rozesłał do swoich przyjaciół. Praca ta stanowiła swoistą satyrę, będącą reakcją Henryka na nowo otwarty bar mleczny we francuskiej stolicy. Mleko?! Nie, nie! W mleku Henri nie gustował!

Roku pańskiego 1962 Anthony Burgess napisał „Mechaniczną pomarańczę”, a 7 lat później Stanley Kubrick zrobił kultowy film o tym samym tytule. Moloko i Korova Bar przyszły na świat! Nie tylko z białym mlekiem, ale i inną ingrediencją o tym samym kolorze…

Roku pańskiego 1966 Andy Warhol nakręcił film „Więcej mleka”.

Roku Pańskiego 2010 James White namalował „Milk and stuff”.

Aż w końcu roku pańskiego 2015, w lutym, przyszedł śnieg i zaczarował świat wokół. Wessał mnie w swoją biel i zaczarował. Spojrzałam w dal. Gdzieś tam był orzech, ogromne drzewo, dające co roku największe orzechy tego świata. Postanowiłam zrobić Białe. Białe Nie-Mleko. Bo skoro orzechy zdarzyłam już przerabiać na ciasta, ciasteczka, pesto, przekąski, dodatki do sałat, to przecież mogę zrobić z nich mleko dla tych, którzy krowiego nie mogą lub pić nie chcą. Dla Leo – mojego małego przyjaciela (www.leoblog.pl).

MLEKO ORZECHOWE DLA LEO

– 1 szkl obranych orzechów włoskich, namoczonych przez noc
– 2-3 szkl zimnej wody
– opcjonalnie: sól, miód, wanilia lub sproszkowane ziarna tonka

Zmiksuj orzechy na pastę, powoli dodawaj wodę, aż płyn będzie aksamitny.
Pij od razu lub przecedź (nie wyrzucaj resztek, możesz wykorzystać je do zrobienia pesto lub upieczenia ciasta!). Przechowuj w lodówce nie więcej niż kilka dni.

eng