above / powyżej: HENRI TOULOUSE-LAUTREC by Maurice Guilber
Yes. You’ve read it well – chocolate mayonnaise. M A Y O N N A I S E. Sounds disgusting doesn’t it? How you could even think about chocolate and mayonnaise together? HOW?!
I have no clue how, but the idea came from Henri Toulouse-Lautrec. Looking at this great photo of him from Arcachon it even doesn’t surprise me. Totally Henri, that’s it!
And I can’t show you any photo of a chocolate, mayonnaise, anything with chocolate or even an empty plate with chocolate remains. I’m surrounded by piles of snotty tissues, fresh tissues, jars of different honey, lemons, oranges, kiwis, juicer, garlic, garlic press, half-emptied cups of tea, glasses of water, some tablets, drops and books. Many books, which I have no energy to read. So you have to be gentle with me and understand that the photo of Henri naked in the summer should be enough to illustrate his sense of madness, crazyness and simple joy of life. Here you have the original recipe, so you can enjoy it on Valentine’s Day or any other day of the year.
And remember – Chocolate Mayonnaise means no more no less than CHOCOLATE MOUSSE. The name now surprises us, but perhaps then it didn’t? They say that Henri was the father of chocolate mousse, so yes, he could name it what he wanted!
CHOCOLATE MAYONNAISE (original recipe by Toulouse-Lautec, Joyant)
“In a saucepan put four bars of chocolate with very little water and let them melt on a very gentle fire. Add four large spoons of granulated sugar, 230g of good butter, four yolks of eggs and mix carefully.
Let it cool and you will have a smooth paste. Beat the whites of eggs to a snow and mix them, while stirring, into the paste.”
The Editor’s note: “A variation on mousse. 250g semi-sweet chocolate, 4 heaping tbs sugar.”
Tak! Dobrze czytasz! Majonez C Z E K O L A D O W Y. Brzmi wyjątkowo ohydnie. Obrzydliwie. Obleśnie. Brzmi najbardziej fatalnie jak tylko może. Brzmi tak, jak ja się obecnie czuję, obłożona stosami zasmarkanych chusteczek, stosami świeżych chusteczek, otoczona słoikami miodów, cytrynami, pomarańczami, owocami kiwi, wyciskarką do cytrusów, wyciskarką do czosnku, czosnkiem, filiżankami i kubkami niedopitych herbat, szklankami na wpół pustymi / na wpół pełnymi wody oraz książkami. Mnóstwem książek, na które nawet nie mam ochoty spojrzeć. Nie mam więc i ochoty na gotowanie, fotografowanie, a wśród zdjęć żadnego nie ma z czekoladą, z majonezem, z pustym nawet ufajtanym czekoladą talerzem. W bibliotece zdjęć zero. O wybaczenie proszę, tym razem zdjęcie Henryka w pełnej krasie musi wystarczyć! Jego energia, Jego kreatywność i ponoć wymyślony przez Niego MUS CZEKOLADOWY, jakbyśmy go dzisiaj nazwali. Miał więc Henryk, jako Wynalazca, prawo do nazwania deseru jakkolwiek chciał, nawet majonezem!
Tak więc na jutro, na Walentynki (których ja nigdy nie obchodziłam i nadal nie obchodzę, ale może Ty obchodzisz) przepis w sam raz, bo jakże urocze jest podanie Ukochanemu lub Ukochanej MAJONEZU CZEKOLADOWEGO…? A jeśli nie na jutro, to na każdy inny dzień roku!
“W garnuszku, na bardzo małym ogniu, stop 4 tabliczki czekolady. Dodaj 4 łyżki cukru, 250 g masła, 4 żółtka i wymieszaj dokładnie. Ostudź. Ubij białka na sztywno i wmieszaj powoli do czekoladowej masy.”
Nota od Wydawcy: „250g czekolady mlecznej, 4 łyżki cukru.”
above / powyżej: BOUNTY #1 / DAR #1 by Serafin 2017
Jean-Claude – The Best Gardener In The Village came one morning with a wooden box of goods – the crinkly carrots, the biggest ever onions (650 g each one!) and a turnip. A great start for making soup, especially when the weather doesn’t spoil anyone, it’s cold and wet. I took “The Art of Cuisine” cookbook and I read once again every recipe for soup. According to Toulouse-Lautrec and Joyant you always need to have a carrot and a turnip. In Polish cuisine every soup has to have an onion, carrot, parsnip and celeriac, but never a turnip. We are not big lovers of this veg and I have to admit – it is not one of my favorites either! But bounty is bounty and I had to use it.
Writing my two last posts about Spain (1st post and 2nd post) and having Gastrofestival Madrid still going on (until the end of this week) I chose a recipe for the Spanish Soup, which is so beautifully written, that I have no choice but to present it to you in its original form. I have no idea if this soup has any Spanish roots or the French just named it that. It’s great for winter time and according to Henri very healthy too.
BOUNTY #2 / DAR #2 by Serafin 2017
SPANISH SOUP by Henri Toulouse-Lautrec and Maurice Joyant
“For a liter of consommé: put four liters of cold water in a stewpot made of earthenware, some salt, two spoons of lentils, a spoon of split peas, and a spoon of white haricot beans. When the water boils, add a large leek cut in pieces, a hundred grams of carrots and a hundred grams of thinly sliced turnips, half a stick of celery, a piece of thistle, parsnip, and a lettuce cut in pieces. Let it boil without a lid; then, with a lid; let it reduce on a low fire until one liter of consommé remains from the four liters of water. Strain and serve hot. This soup is excellent for intestinal inflammation and diarrhea and has the same properties as milk. If one wants to eat it, without being ill, add pepper, salt, and a binding of butter with egg yolk and fried croutons.”
DARY I HISZPAŃSKA ZUPA TOULOUSE-LAUTREC’a
Jean-Claude – Najlepszy Z Ogrodników zawitał ostatnio ze skrzynką dóbr – powykrzywiane urocze marchewki, największe z cebul (650 g każda!), piękna dorodna rzepa, której jednak miłością nigdy nie darzyłam ani nadal nie darzę. Dary jednak darami są i trzeba je dobrze wykorzystać! A że zimno, mokro i buro za oknem, a że dwa ostatnie posty o Hiszpanii były (ten i ten tutaj), a że Gastrofestival Madrid trwa jeszcze do końca tygodnia, postanowiłam ugotować Hiszpańską Zupę Toulouse-Lautrec’a i Joyant’a. Czy ona hiszpańska czy jedynie tak przez Francuzów nazwana – sprawa to mało istotna. Istotny jest urok przepisu samego w sobie, który powyżej cytuję po angielsku, a poniżej samodzielnie, mniej lub bardziej zgrabnie, tłumaczę. Proszę zwrócić szczególną uwagę na porady zdrowotne Henryka oraz na budowę receptury, czyli brak wyszczególnionych składników, co moim zdaniem nie ułatwia jednak gotowania.
HISZPAŃSKA ZUPA (przepis org. Toulouse-Lautrec’a i Joyant’a)
“Na litr consommé*: wlej cztery litry zimnej wody do glinianego naczynia na zupę, odrobinę soli, dwie łyżki soczewicy, łyżkę grochu łuskanego i łyżkę białej fasoli. Gotuj pod przykryciem, potem bez, na niewielkim ogniu, aż płyn zredukuje się do jednego litra consommé. Odcedź i podawaj gorące. Zupa ta jest wyjątkowo dobra na problemy jelitowe, biegunkę. Ma takie same właściwości jak mleko. Jeśli osoba zdrowa chciałaby ją jeść, dodaj pieprzu, soli, mieszanki masła i żółtka oraz małe grzaneczki.”
*Consommé – klarowny bulion, przygotowany w odpowiedni sposób. Ze względu na sposób przyrządzania consommé, osobiście nie użyłabym tutaj tej nazwy, ale zastąpiłabym ją „wywarem” lub „bulionem”, w przepisie jednak użyto tego wyrazu.
above / powyżej: FAVA BEANS / BÓB by Cuisine And Art
Every country has his own customs, even if you think about fava beans, or broad beans if you prefer. I grew up with the belief, that fava beans grew in small plastic bags! I always saw them already out of their pods and sold ready packed. Half or one kilo, plus perhaps a gram of plastic, tied in a knot at the top. You opened it and there was a strange smell of sweaty fava beans. No, I prefer to use “broad” here, it seems more sweaty and not so sophisticated as “fava”. Anyway, I ate them perhaps once a year, cooked, salted, with a little butter and sometimes chopped parsley or dill. I was never waiting for the right season, I never dreamt about them and I could easily live without them.
Until … I saw them in Catalonia for the first time in their pods (which you can eat too, when they are very young). It was about ten years ago in a small village market, on the beautiful Mediterranean coast. And … I didn’t recognise them! I had no clue what I was staring at! I had no idea what “habas” meant! So of course I bought them and asked a friend to explain to me what they were and what to do with them. And … I fell in love with fava beans! Catalans and the Spanish like fava beans with a little olive oil, garlic and sometimes with small cubes of fried jamón (dry-cured ham) or chorizo (sausage with paprika). Usually they are served as tapasand you can enjoy them with wine or beer. Pure and simple with a richness of flavours!
You can prepare your own fava bean party – buy a few kilos of fava beans in their pods, add a few bottles of wine (a nice Chianti, maybe), invite friends to enjoy with you the hard job of shelling (hulling? peeling of husks? unpodding? depodding?) They can work, and then you can prepare your feast together! And when you start to eat the fava beans there will be silence. A silence of pleasure, sometimes interrupted by murmurs of delight.
Toulouse-Lautrec used to prepare broad beans in a different way – with cream.
FAVA BEANS WITH CREAM (inspired by Toulouse-Lautrec, Joyant)
1kg fava beans (without husks) green onons or Catalan “calçots” (a type of scallion or green onion from Catalonia) salt, pepper olive oil fresh cream 1/2 lemon + lemon zest
Heat the frying pan, put in some olive oil, add broad beans and fry them for about 1-2 minutes, adding a little splash of water. Season with salt and pepper. Set aside. Pour fresh cream into the frying pan, add salt and lemon juice. Let it warm and reduce a little. Pour it onto a plate. On the top put fava beans, chopped green onons or calçots (if you are in Catalonia now) and lemon zest.
But … if you really want to impress your friends you will need to put yourself out and prepare:
THE LAST “SILENCE OF THE LAMBS” SUPPER (OR FAVA BEANS WITH LIVER AND CHIANTI)
Rules: 1. Find a field with lambs. 2. Convince Anthony Hopkins to come (if that’s not possible – you will need a projector). 3. Don’t tell your guests what kind of liver you are going to eat!!! Just smile cryptically, remembering that silence is golden!
Ingredients: 1/2 kg lamb liver 1/2 kg fava beans (without shells/unshelled) 2 onions 2 cloves garlic 2 bay leaves salt, black pepper Chianti
Slice the onions and fry them gently in olive oil, adding some salt and bay leaves. When the onions are beautifully golden add the lamb liver. Fry until brown. Add the fava beans. Season well. Splash in a little Chianti and wait a minute or two. Serve with more Chianti in a field with the lambs for company (of course they will be quiet, knowing that you are going to eat the livers of their family and friends). When you finish Anthony Hopkins should have the last word at your Last Supper. If that’s not possible you can project as below:
“I ate his liver with some fava beans and a nice Chianti.” / “Właśnie zjadłem jego wątrobę z bobem i popiłem wybornym Chianti.”
P.S. A few days ago, by pure chance, I discovered the great vegan cookbook “Jadlonomia” written by Marta Dymek from Poland, where there is a recipe for fava bean husks baked on a bed of salt. A great idea to use that which we normally discard! I just had to write about it. Marta also has a fantastic blog www.jadlonomia.com. And even if you do not speak Polish* (not yet!) – you can enjoy looking at the photos and I assure you – you will become very HUNGRY!
* Marta Dymek cookbook is available now in German -“Zufällig vegan“
O BOBIE I MILCZENIU OWIEC
Co kraj to obyczaj, nawet jeśli chodzi o … bób! Ba! Nawet jeśli chodzi o jego nazwę czy nazwy! Otóż w Polsce bób to bób i basta! W Wielkiej Brytanii natomiast określany jest zamiennie jako „fava beans” oraz „broad beans”. „Fava” brzmi bajecznie, wytwornie, unosi się gdzieś elegancko w przestworzach. „Broad” bardziej przyziemnie zerka gdzieś spocone, znużone, przybrudzone. Tyle gwoli wyjaśnienia.
Jako dziecię, rosnąc w Polsce, byłam święcie przekonana, że bób rośnie w plastikowych przezroczystych torebkach. Zawsze, ale to naprawdę zawsze, widywałam go właśnie w takiej postaci. Nie żadne strączki, natura, urok. Napchany, pozbawiony ochrony wszelakiej, duszący się własnym zapachem, odgrodzony od świeżego powietrza kilogram lub pół, szczelnie zamknięty mocnym supłem plastiku. Nie przepadałam za bobem, nie uwodził mnie, nie tęskniłam więc i nie wyczekiwałam. Spocone ziarna z oblepiającym odorem duchoty. Zjadałam więc bób klasycznie – raz do roku z masłem i ewentualnie natką pietruszki czy koperkiem, mogąc zapomnieć o nim na kolejnych dwanaście miesięcy.
Wszystko zmieniło się, gdy razu pewnego udałam się na kataloński niewielki ryneczek, gdzieś u wybrzeży śródziemnej błękitnej wody. Zobaczyłam ogromne zielone strąki czegoś, czego zupełnie nie znałam, a przynajmniej tak mi się wydawało. Nie znałam również hiszpańskiego słowa „habas”. Od razu więc zakupiłam siatę całą i pognałam do katalońskiej przyjaciółki, która szybko wyjaśniła mi wszystko. Moje zdziwienie nie miało granic. Radość również, bo okazało się, że samo obieranie jest wyjątkowo łatwe, a przyrządzanie bardzo szybkie. Oliwa, czosnek i ewentualnie „jamón” (suszona szynka) lub „chorizo” (kiełbasa z papryką). Do tego wino i już! Pyszności! Poza tym można również przyrządzić same łupiny, ale muszą być bardzo młode.
O tej porze roku polecam więc imprezę z bobem w roli głównej. Bobem po polsku, hiszpańsku czy według receptury Toulouse-Lautrec’a, w której to bób podawał ze śmietaną.
BÓB W ŚMIETANIE (inspiracja: Toulouse-Lautrec, Joyant) 1 kg obranego bobu młode cebulki z zielonymi pędami lub katalońskie “calçots” (gatunek niewielkich cebul, uprawianych w Katalonii, podobnych do szczypioru lub młodych porów) sól, pieprz oliwa z oliwek kwaśna śmietana sok i skórka z ½ cytryny
Rozgrzej patelnię, wlej odrobinę oliwy z oliwek. Dodaj bób i smaż go przez minutę lub dwie, dodając trochę wody, by wytworzyła się para. Dopraw solą i pieprzem. Odłóż na bok. Na patelnię wlej kwaśną śmietanę, dodaj sól i sok z cytryny. Podgrzej i poczekaj aż się zredukuje. Wlej na talerz. Połóż bób, posiekane cebulki z pędami (jeśli jesteś w Katalonii o odpowiedniej porze roku – calçots) i posyp startą skórką z cytryny.
Ale jeśli naprawdę chcesz zaimponować swoim gościom, jeśli pragniesz, by zapamiętali Twój posiłek do końca życia – oto receptura:
OSTATNIA WIECZERZA MILCZENIA OWIEC CZYLI BÓB Z WĄTROBĄ JAGNIĘCĄ I CHIANTI
Zasady: 1. Kolacja musi odbyć się na polu lub łące w otoczeniu owiec. 2. Należy przekonać Anthony Hopkins’a, by przybył na kolację jako Gość Honorowy. W przypadku niemożliwości tegoż, należy zorganizować projektor. 3. Pod żadnym pozorem nie mówić nikomu, ale to naprawdę NIKOMU, czyją wątrobę będziecie jeść. Jeśli ktoś z gości zapyta – należy uśmiechnąć się tajemniczo, pamiętając, iż milczenie jest złotem.
Składniki: ½ kg wątroby jagnięcej ½ kg bobu (bez łupin) 2 cebule 2 liście laurowe sól, pieprz wino Chianti w ilości nieograniczonej
Pokrój cebulę w plasterki i podsmaż na oliwie z oliwek, dodając odrobinę soli oraz liście laurowe. Kiedy cebula będzie zeszklona, dodaj pokrojoną wątróbkę i smaż, aż będzie złocista. Dodaj bób. Przypraw. Wlej odrobinę wina (jeden kieliszek lub pół) i odczekaj minutę albo dwie, aż odparuje. Podawaj razem z winem Chianti na łące lub polu wśród owiec, które z pewnością będą milczeć, czując intuicyjnie, że zjadacie wnętrzności ich braci i sióstr. Kiedy skończycie waszą Ostatnią Wieczerzę, ostatnie słowo wygłosi Anthony Hopkins. Gdyby Go jednak zabrakło, należy wyświetlić ten oto fragment (Milczenia Owiec), który znajduje się powyżej (w tekście po angielsku).
P.S. Kilka dni temu, zupełnie przypadkowo natrafiłam na fantastyczną książkę kucharską autorstwa Marty Dymek – „Jadłonomia”, w której Marta przygotowuje łupiny bobu pieczone na soli. Nie mogłabym o tym odkryciu nie wspomnieć – świetna wegańska książka, świetny wegański blog www.jadlonomia.com. Polecam! Z uśmiechem, słońcem, radością życia i spożywania!
Years ago when I left my mother country, I realized that from this point in my life I will always go somewhere. From A to B. From B to A on the way back. To visit my parents, friends and places. To go to work. To go for short trips for a few hours. Or long weeks far away from home. Go and back. Spinning around. Doing smaller or bigger loops. AB, BB, BA or AA.
I already knew that travelling from point A to point B during an unknown time in more or less known space I always need to eat! 5 minutes after getting into the car every driver hears “I want to eat! I want to drink! I want a wee-wee!” Really! Like a child! But I’m just like that! Getting into a train/bus/plane (choose what you want) I take out the food I had prepared for the whole day and I consume it! Even if it’s 8 am and I will reach my destination the next day! And even if I go for a 2-hour trip I prepare a basket for a picnic! Always! I just can’t resist!
One of my favorite things to do for any trip is French “quiche”, a kind of tart with egg-cream filling. The possibilities to be creative are infinite! Eggs are obligatory, but cream can be replaced with good quality thick yogurt. I love “quiche” with fresh young nettles, but for that I need to wait a few weeks more. So today on this lovely almost spring day I made a bacon tart (for vegetarian – a non-bacon tart).
BACON T.ART (inspired by Toulouse-Lautrec, Joyant)
Pastry: – 200g oats or oat flour – 100g butter – 1 organic egg yolk – a pinch of sea salt
Filling: – 150g English bacon (skip if vegetarian) – 1 small pot of natural yogurt (125 g) – 200 ml cream – 2 organic eggs + 1 egg white – 1 tbs turmeric powder – a pinch of sea salt – freshly ground black pepper
If you don’t have oat flour grind your oats in a coffee grinder. In the bowl mix oat flour with butter, egg yolk and a pinch of sea salt. You should have a pastry you can roll. If needed add some more butter or a spoon of water. Roll it thinly and lay it on a baking tray (I used a round one 28 cm). Put it into a fridge.
Heat an oven to 180°C.
Beat eggs and egg white. Add salt, pepper and turmeric. Add yogurt, cream. Chop the English bacon into small pieces and mix (if you don’t have English bacon you can use pancetta and if you are vegetarian just do not use it and call it “Non-bacon t.art”).
Pour the mixture into the pastry and bake for about 40 minutes. Serve warm with rocket salad and red wine or take cold with you wherever you go! Enjoy it in a picnic next to a lake, in the mountains, on a boat after diving, on a train, in the bus stop, in an airport or lying on the grass next to the airport. Share it with friends, with family, with a new friend from a trip, with an unknown traveler you met on the road. Look at the sky. Beautiful sun. Or amazing stars in the dark night. This is the art of living. This is The Art. T.ART. Bacon T.Art.
O PRZEMIESZCZANIU SIĘ Z PUNKTU A DO B I JEDZENIU POMIĘDZY
Lata temu zdecydowałam się opuścić ojczyste regiony. Zupełnie przypadkowo, jak to w życiu bywa. Bez zbędnych planów. Z punktu A, który dotychczas był prawie niezmienną, stałą wartością, do punktu B. Gdzie oba (A i B) odtąd miały stanowić zmieniające się niustannie niewiadome. Niewiadome, do ktorych czasami wracałam, przykładowo do rodziców czy pracy. W podróżach tych z jedną małą walizką, mieszczącą moje Nowe Życie, wiązało się nie tylko pokonywanie przestrzeni, mijanie minut, dni czy miesięcy, ale również zwykła ludzka potrzeba przyjmowania pokarmów. Wiedziałam, że zawsze między punktem A a punktem B jeść będę musiała. Że zawsze znajdzie się czas (i pora) na małe co nieco.
Podróżując autem, mam w zwyczaju doprowadzać każdego kierowcę do szału, po pięciu minutach drogi informując głosem nie znającym sprzeciwu o moich potrzebach:
„Chcę jeść!” „Chcę pić!” „Chcę siusiu!”
Jak jakiś upiorny dzieciak! Bezczelne roszczenia leniwie siedzącej znudzonej baby!
Wsiadając do autobusu, pociągu lub wchodząc na lotnisko, muszę od razu (OD RAZU!) wyciągnąć i skonsumować, uprzednio przygotowany prowiant. I nie ma tu znaczenia jak długo nowo rozpoczęta podróż będzie trwać. Mogłaby trwać i trzy dni, a ja wszystko pochłaniam już na samym jej początku! I nie ma również znaczenia, jeśli droga trwać będzie jedynie dwie godziny – ja piknik przygotować muszę! I już!
Jedną z moich ulubionych rzeczy do jedzenia w podróży jest francuski „quiche”, czyli tarta z masą jajeczno-śmietanową, która jest znakomita zarówno na ciepło, jak i na zimno (również następnego dnia, jeśli do niego dotrwa). Różnorodność tart jest nieograniczona, nieskończona i może przyprawić o zawrót głowy. Dzisiejszego pięknego prawie wiosennego dnia zdecydowałam się na tartę z bekonem (wegetarianie mogą zupełnie bezproblemowo ominąć bekon i nazwać Tartą Bez Bekonu!). Z przyjemnością dodałabym do niej młodych liści pokrzyw, ale niestety na te jeszcze za wczesna pora.
TARTA Z BEKONEM (inspiracja: Toulouse-Lautrec, Joyant)
Ciasto: – 200 g mąki owsianej (ja mielę płatki owsiane w młynku do kawy) – 100 g masła – 1 żółtko – szczypta soli
Masa: – 150 g angielskiego bekonu (wegetarianie omijają bekon oczywiście) – 125 g naturalnego jogurtu – 200 ml słodkiej śmietany – 2 jajka + 1 białko – 1 łyżeczka kurkumy – szczypta morskiej soli – świeżo zmielony pieprz
Zagnieść składniki na ciasto. W razie potrzeby dodać odrobinę wody. Rozwałkować i wyłożyć formę (użyłam okrągłej o średnicy 28 cm) – trzeba być uważnym, ponieważ owsiane ciasto jest bardzo delikatne. Odstawić do lodówki.
Ubić jajka i białko. Dodać sól, pieprz i kurkumę. Jogurt i śmietanę. Pokrojony w kostkę bekon (w razie braku bekonu można użyć boczku, a w wersji dla wegetarian ominąć go, nazwawszy tartę „Tartą bez bekonu”). Nagrzać piekarnik do 180°C lub 160°C z termoobiegiem. Wlać na ciasto masę i piec przez mniej więcej 40 minut.
Podawać gorącą z sałatką z rukoli i czerwonym winem. Lub zimną z białym winem, zabraną na piknik nad jeziorem, w górach, lesie, na łodzi po nurkowaniu, na przystanku tramwajowym, w autobusie, w terminalu lotniska. Podzielić się z ukochanym/ukochaną, zjeść z rodziną lub przyjaciółmi, poczęstować nowego towarzysza podróży czy nieznajomą, siedzącą obok w hali odlotów. Uroki wędrowania. Wspaniałości tego świata.
This is a story about a soup with Indian origins. There are thousands of recipes for it. Millions! Trillions even! Never ending numbers! Every hostess has one a little different. Every chef has made his own few changes. Every mulligatawny soup is different and this is what I love about it!
This is my second version of this soup. The first you can find here.
My cuisine depends on two things: my garden and what I have in my fridge and larder. I really really don’t like to follow recipes, I love them to read (my obsession is buying cookbooks), I love them to inspire me. But often I don’t have this or that ingredient, so I need to take this and change it for that. I don’t have that, so I have to replace it with this. And so on and so on. Sometimes at the end of the day the final dish doesn’t resemble the original recipe. And this is the most beautiful part of cooking for me!
The first mulligatawny soup I made was for Henri’s 150th birthday in La Menuiserie. Knowing that there would be one vegan lady there, I didn’t use chicken, which is in Henri’s recipe. According to the book there are only a few ingredients, generally potatoes and onions, plus curry powder. With chicken of course, which I didn’t use that day. So it was really a basic soup, warm and cozy. I blended it to be a cream-soup and it worked great.
Today in the fridge I found some Christmas’s leftovers – tender pieces of turkey with stuffing. I hate to throw away any food, I try to use absolutely everything. I prefer to have an almost empty fridge rather than one full with food which I know will be not used. After adding turkey, I decided to add a few more ingredients to make this soup even richer.
MULLIGATAWNY SOUP NR2 WITH YOGHURT AND BLACK PEPPER (inspired by Toulouse-Lautrec and Joyant)
– chicken stock/turkey stock/any stock (I used gravy from Christmas plus water) – water – 1/2kg potatoes – 1 big onions – 1 carrot – 1 red chili – 2 large tbs curry powder – 2 bay leaves – 1 large tbs of tomato paste – yoghurt – black pepper – olive oil
Put the pan on the fire, add some olive oil. When it is hot put in the bay leaves and curry powder. Mix it. Add peeled and finely chopped onions, carrot, chili and potatoes. Mix them with the olive oil and curry powder. Add the stock, water if needed, and the tomato paste. Put on a small flame and let it cook gently. When the veg is cooked, taste it (always always taste everything that you cook!), add salt if needed. Before serving throw in the small pieces of turkey.
Serve with a dollop of good quality yoghurt and freshly ground black pepper. Enjoy and create your own mulligatawny soup!
O BYCIU INNYM LUB INNĄ (ZUPĄ)
Przepis na zupę mulligatawny ma korzenie indyjskie. Tysiące korzeni. Miliony. Czy tryliony nawet. Każda szanująca się pani domu ma własną sekretną recepturę, różniącą się od jej bliżej lub dalszej sąsiadki. Mój przepis (jest to przepis nr2, nr1 znajduje się tutaj) oparty jest na kilku ograniczeniach, z którymi związane jest moje gotowanie.
Mimo uzależnienia od książek kucharskich i kupowania wciąż nowych, nie jestem w stanie śledzić jota w jotę zawartych w nich przepisów. Muszę, po prostu muszę zmienić przynajmniej jedną rzecz, jeszcze lepiej kilka. A najlepiej potraktować po prostu przepis jako materiał wyjściowy, inspirację jedynie. Mieszkam na wsi, daleko od sklepu, i mam własny ogród warzywny. Jesienią robię kilkaset słoików przetworów. I to te produkty są moją bazą kuchenną. Jestem więc wyjątkowo elastyczna w zamienianiu składników. Nie mam tego, ale mam tamto. Brakuje mi czegoś, ale w ogrodzie znajduję coś innego. Projektuję moje gotowanie na miarę, jak krawiec projektuje suknię. Zdarza się więc, iż finalne danie, przygotowane przeze mnie, w najmniejszym nawet stopniu nie przypomina swego źródła (przepisu).
Pierwszy raz zupę mulligatawny zrobiłam na 150. urodziny Toulouse-Lautec’a, na przyjęcie w La Menuiserie. Wiedząc, że będzie tam pewna dama-weganka, odrzuciłam henrykowego z przepisu kurczaka i oparłam całość potrawy na ziemniakach, cebuli oraz curry. Zupa była prosta, zgrzebna i znakomita! (można ją znaleźć tutaj)
Dzisiaj jednak żadnej weganki wokół mnie nie było, ani nawet wegetarianina. Były natomiast resztki świąteczne w lodówce, w rolę których wcielił się nadziewany indyk. A że nie wyrzucam jedzenia, to i o resztki zadbać postanowiłam. Skoro już indycze skrawki miały się pojawić, pole do popisu stawało się większe i większe. Dodawanie składników rozpocząć mogłam! A to napatoczyła się samotna papryczka chili. A to resztka przecieru pomidorowego w szafce na dnie odnaleziona. A to marchewka schowana wśród ziemniaków. Doskonała okazja! Wyborna!
ZUPA MULLIGATAWNY NR2 Z JOGURTEM I CZARNYM PIEPRZEM (inspiracja: Toulouse-Lautrec, Joyant) – bulion kurzy/indyczy/jakikolwiek (ja użyłam resztki sosu z pieczonego świątecznego indyka, wymieszanego z wodą) – 1/2 kg ziemniaków 1 duża cebula – 1 marchew – 1 mała papryczka chili – 2 łyżki curry – 2 liście laurowe – 1 duża łyżka przecieru pomidorowego – jogurt – pieprz – oliwa z oliwek
Do gorącego garnka wlać niewielką ilość oliwy z oliwek, wrzucić liście laurowe i curry. Podsmażyć krótką chwilę do momentu uwolnienia aromatów. Pomieszać. Dodać obraną, pokrojoną cebulę, marchewkę, chili i ziemniaki. Wlać bulion, jeśli to potrzebne – dolać wody. Gotować na małym ogniu. Kiedy warzywa będą miękkie, spróbować (zawsze, zawsze próbować!), doprawić, jeśli trzeba. Zupę podawać z jogurtem i świeżo zmielonym pieprzem.
Ja swoją zaserwowałam z resztkami indyka. Wy możecie podać z kurczakiem, smażoną cukinią, prażonymi pestkami dyni, czy czymkolwiek na co macie ochotę! Bądźcie kreatywni! Stwórzcie własną niepowtarzalną wersję mulligatawny!
How to force somebody to drink alcohol, if the goldfish in the carafe doesn’t work? Henri knew how and he practiced it regularly, not wanting anybody to drink water. Drink wine! Save water!
CHEESE BREAD TO GIVE YOU A THIRST (inspired by Toulouse-Lautrec, Joyant)
Mix the flour with the cheese and turmeric. Put yeast into the warm water and let it dissolve. Mix it all together. After that add butter and egg yolk (leave a little of the yolk to glaze). Knead it well. Lay out the pastry, cut into small rounds. Glaze with the rest of the yolk, sprinkle with smoked paprika.
Put into the preheated oven (170°C fan or 180°C without the fan) for about 15 minutes. You can store them a few weeks in a tin.
And here is the bread which does NOT give you a thirst (from the B-day party at La Menuiserie):
O CHLEBIE, KTÓRY PRZYNOSI PRAGNIENIE
Jak zmusić kogokolwiek do picia alkoholu, jeśli numer z karafką ze Złotą Rybką nie działa? Henryk doskonale wiedział jak i regularnie korzystał z tej wiedzy. Nie chciał przecież, by ktokolwiek zajmował się piciem wody! Pijcie wino! Oszczędzajcie wodę!
CIASTECZKA SEROWE, PRZYNOSZĄCE PRAGNIENIE (inspiracja: Toulouse-Lautrec’ i Joyant)
– 120 g mąki – 75 g startego parmezanu – 1 łyżeczka drożdży w proszku – 75 g masła – 1 żółtko – kurkuma – wędzona papryka w proszku
Wymieszać mąkę z serem i kurkumą. Rozpuścić drożdże w letniej wodzie. Wymieszać wszystko razem. Dodać masło i żółtko (zostawić odrobinę, by posmarować ciasteczka). Zagnieść ciasto dokładnie. Rozwałkować, wyciąć niewielkie kółeczka. Posmarować resztką żółtka, posypać wędzoną papryką.
Piec w piekarniku nagrzanym do 180°C (lub 170°C z termoobiegiem) przez około 15 min.
Ciasteczka serowe doskonale nadają się do przechowywania przez kilka tygodni w szczelnym pojemniku.
A na zdjęciu powyżej (drugie od góry) przykład chleba, który NIE przynosi pragnienia (z urodzinowego przyjęcia w La Menuiserie).
Henri wrote: “In an English grocery store get yourself some Cakeoma flour.” First of all – the nearest English grocery store is a few hours from my house. Second problem – Cakeoma flour doesn’t exist any more. Henri! I hope you’ll be happy eating cake made from regular flour and seeing a beautiful design for your favorite Cakeoma flour, which I found on the internet (perhaps you’ll learn something about the internet Henri?).
This is a beautiful recipe- a cake with English influence. Great for Christmas time and you can make it weeks before! I made two Fruit Cakes – the first based 100% on TL’s recipe, where you need to soak raisins in alcohol before adding them to the pastry. And the second one inspired by his recipe, but in my own way.
FRUIT CAKE (inspired by Toulouse-Lautrec, Maurice Joyant)
– 400g flour – 200g butter – pinch of pink Himalayan salt – 250ml (or even more) milk – 2 organic eggs – 400g raisins – zest and juice from 2 oranges
Make a dough with the flour, salt and butter till you obtain small crumbs. Let it rest for at least half an hour. Add milk, eggs, orange juice, raisins and orange zest. Mix it well. You should have a consistency similar to the batter for American pancakes. Put it into a mold and bake in a preheated oven 180°C degrees for about 1.5 hours.
When it cools down you need to hide this cake and try to add to it every day a little of your favorite alcohol (I used rum). This cake is very very heavy, you could kill somebody with it, so please remember – slice it thinly and serve with sour cream, mixed with icing sugar and grated tonka beans (if you don’t add alcohol to the cake you can add it to the cream, and some orange zest too).
O NIEISTNIEJĄCEJ JUŻ MĄCE, BOŻYM NARODZENIU I KEKSIE
Henryk napisał: „W angielskim sklepie kup mąkę.” Po pierwsze – najbliższy sklep angielski znajduje się co najmniej kilka godzin ode mnie. Po drugie – mąka „Cakeoma” już nie jest produkowana. Henryku! Mam nadzieję, że będziesz zadowolony z mojego keksu ze zwykłą mąką i użycia grafiki z Cakeomy, którą znalazłam w internecie (może przy okazji nauczysz się czegoś o samym internecie Henryku?). Oto cudowny przepis z pewnością zainspirowany kuchnią brytyjską. Wspaniały na Boże Narodzenie, szczególnie, że możesz upiec ciasto kilka tygodni przed. Ja upiekłam dwa – pierwsze dokładnie według przepisu TL (gdzie rodzynki należy namoczyć w alkoholu przed wymieszaniem z ciastem). W drugim cieście przepis uznałam jedynie za twórczą inspirację.
KEKS – „Fruit cake” (inspiracja: Toulouse-Lautrec, Joyant) – 400 g mąki – 200 g masła – różowa sól himalajska – 250 ml (lub więcej) mleka – 2 jajka – 400 g rodzynek – skórka i sok z 2 pomarańczy
Zrobić ciasto, mieszając mąkę, sól i masło do uzyskania „kruszonki”. Odstawić na minimum ½ godziny. Dodać mleko, jajka, sok pomarańczowy, rodzynki i skórkę pomarańczową. Wymieszać dokładnie (uzyskana masa powinna mieć konsystencję ciasta na placki z jabłkami). Wlać ją do formy i piec w piekarniku nagrzanym do 180°C przez około 1,5 godz. Kiedy ostygnie, należy je bardzo dobrze ukryć i próbować dodawać każdego dnia troszkę ulubionego alkoholu (ja dodałam rumu). Keks jest bardzo ciężki, taki, że można byłoby nim kogoś zabić, trzeba więc go kroić bardzo cienko. Podawać z kwaśną śmietaną, wymieszaną z cukrem pudrem i startymi ziarnami tonka (jeżeli się nie dodało alkoholu do ciasta, można go dodać do śmietany, jak również i skórkę pomarańczową). Smacznego!
above / powyżej: RUM TART / TARTA RUMOWA by CUISINE AND ART; label / naklejka: R.C.Mathewson, Druggist, Boonville, Ind.
First of all I needed to learn how to ignore TL’s recipe for the rum tart. It was a disaster, absolute waste of ingredients and time. After this hard ignoring process I could start the most important part – drinking my favorite beer – Belgian Duvel. It went well. So well that I needed to move the whole process of cooking for the day after.
“RUM TART” by Serafin (inspired by Toulouse-Lautrec, Joyant)
– 800ml condensed sweet milk (cooked 1.5 h in tins, submersed in water) – 1 cup of rum – water
As a Polish generous hostess the first time I added too much rum and everything curdled. I wasted good old rum the second time as well! I couldn’t allow myself to waste it any more! And I didn’t. I just added not so much rum to plenty of cooked condensed milk and at the end I added some water. But, of course, not too much! On the end of the day this is the recipe for a tart, so I made some shortbread biscuits to be part of the party too. Enjoy! Enjoy the Duvel! Enjoy the rum!
O ARSZENIKU, PIWIE I ZDROWYM DESERZE
Po pierwsze i najważniejsze – zdecydowałam się zignorować przepis TL na tartę rumową. Okazała się totalną porażką, stratą czasu, materiałów i energii. Po tym jakże ciężkim procesie ignorowania receptury w końcu mogłam rozpocząć uroczą część dnia i napić się mego ulubionego belgijskiego piwa Duvel. Ta czynność szła mi nader dobrze. Tak dobrze, że plan związany z gotowaniem byłam zmuszona przełożyć na dzień następny.
TARTA RUMOWA SERAFINA (inspiracja – Toulouse-Lautrec, Joyant) – 800 ml skondensowanego słodzonego mleka (gotowanego w zamkniętej puszce, zanurzonej całkowicie w wodzie przez 1,5 godz.) – 1 filiżanka rumu – odrobina wody
Jako hojna polska gospodyni, za pierwszym razem dodałam za dużo (o wiele za dużo!) alkoholu i wszystko zważyło się. Straciłam więc po raz drugi drogocenny rum (pierwszy raz był, kiedy próbowałam upiec tartę zgodnie z przepisem)! Nie mogłam sobie pozwolić na więcej strat! I nie pozwoliłam. Dodałam powolutku nie tak wiele rumu do ogromnej ilości skondensowanego, ugotowanego i przestudzonego mleka. Na końcu dodałam odrobinę wody, by uzyskać odpowiednią konsystencję. I upiekłam kruche ciasteczka, by stanowiły zgrabną całość i przypominały trochę bardziej tartę samą w sobie. W sam raz na imprezę! Świętujmy! Świętujmy Duvel, świętujmy rum!
I’m afraid I’m not going to follow all recipes from the book “Art and cuisine”. Some of them are quite difficult to achieve…
SAINT ON THE GRILL
“With the help of the Vatican try to procure for yourself a real saint. Treat him as St. Lawrence was treated on August tenth, a.d. 258. When you have whipped him, lay him on the grill over a big bed of charcoal. Like his predecessor, if he is a real saint, he himself will ask to be turned over in order to be grilled to a turn on both sides.”
Saint on the grill?! Henri suggested to ask the Vatican to help, but to be honest, I’m pretty sure the Vatican will not give me a saint! Especially to grill him! No way!
SQUIRRELS
“Having killed some squirrels in autumn, skin them the same day and empty them. Roll them up in a piece of lard and let them brown with some good quality butter in a copper saucepan. When they are a good golden color, salt them, cover, and let them cook on a very gently fire. One must use no spice of any kind which might entail the risk of taking away from the animal its exquisite nutty flavor.”
Exquisite nutty flavor?! Squirrels?! I haven’t seen any squirrels around my house for years! So I decided to go abroad. More than 1000 km. I wanted to be professional and I hired Poppy – The Greatest Hunting Dog. With success! Here is the proof:
P.S. And if you still have doubts… I’m sure you know Jamie Oliver and his mate Jimmy Doherty. Perhaps you are familiar with their programme “Jamie and Jimmy’s Friday Night Feast”? They have been cooking squirrels there!!! Yes, they have! Jamie and Jimmy made a squirrel pies. Let’s watch it:
Obawiam się, że nie jestem w stanie korzystać z dóbr wszelakich Toulouse’owej księgi. Ze strachem czytam niektóre przepisy i nie wyobrażam sobie w jaki sposób mogłabym z nich korzystać.
ŚWIĘTY NA GRILLU „Z pomocą Watykanu spróbuj zdobyć jakiegokolwiek świętego, byleby był on prawdziwym. Potraktuj go jak potraktowano Świętego Wawrzyńca 10. sierpnia AD 258. Kiedy go już obijesz batami, połóż na kracie grillowej nad rozgrzanymi węglami. Jeśli jest prawdziwym świętym, to tak jak jego poprzednik – Wawrzyniec, sam zwróci się do ciebie z prośbą o obracanie go w celu równomiernego upieczenia.”
St Lawrence being martyred on the gridiron, watched by a sympathetic marginal character, from the Dunois Hours, France (Paris), c. 1339 – c. 1450, Yates Thompson MS 3, f. 273v / Św. Wawrzyniec na grillu; from / z Mediva Manuscripts blog
Grillować Świętego?! Henryk sugerował, by o pomoc poprosić Watykan, ale bądźmy szczerzy – jestem prawie pewna, że nawet Watykan świętego na gril mi nie wyda! Ani w żadnym innym celu. Nie ma mowy!
WIEWIÓRKI „Zabiwszy kilka wiewiórek jesienną porą, oskalpuj je tego samego dnia i wyczyść z wnętrzności. Zawiń ich mięso w słoninę. Rozgrzej miedziany gar, wrzuć do niego dobrej jakości masło. Podsmaż wiewiórki na złoto, posól i duś na małym ogniu. Nie używaj żadnych przypraw, gdyż ryzykowałbyś utratą wykwintnego orzechowego posmaku!”
Wykwintnego orzechowego posmaku?! Wiewiórki?! Nie widziałam ani jednej wiewiórki w okolicy mego domu. Postanowiłam więc wybrać się w podróż. Daleką. Ponad tysiąc kilometrów. Chciałam zachować się jak najbardziej profesjonalnie. Zatrudniłam więc do czarnej roboty Poppy – Wybitnego Łowczego Psa. Z sukcesem! Oto i dowód (zdjęcie Psa powyżej)!
P.S. A jeśli ciągle masz wątpliwości, jeśli nie wierzysz Henrykowi ani mnie, to może uwierzysz Jamie’mu? Tak, Jamie Oliver i Jego kumpel Jimmy Doherty w programie „Jamie and Jimmy’s Friday Night Feast” przyrządzają wiewiórcze „pies”. Zobacz jak (link powyżej)!