MANIFESTO / MANIFEST

above / powyżej: MANIFESTO / MANIFEST by Cuisine And Art


pl



MIND / SOUL / HEART

WHATEVER I DO I BELIEVE IN IT
IT COMES FROM MY MIND VIA MY HEART TO MY SOUL
OR THE OPPOSITE


CREATION / BEGINNINGS

HENRI TOULOUSE-LAUTREC & MAURICE JOYANT COOKBOOK „L’ART DE LA CUISINE”
HENRI TOULOUSE-LAUTREC 150th BIRTHDAY ANNIVERSARY (2014)

CREATIVITY

BE CREATIVE / EXPERIMENT / TRY NEW THINGS
BE INSPIRED BY EVERYTHING AROUND YOU


AIMS

ZERO WASTE (ZW)

LOCAL & SEASONAL – as much as possible when living in a few places

ORGANIC & SUSTAINABLE

PLASTIC FREE

Co-founder of the facebook group “WAR ON PLASTIC” FACEBOOK” (2017)
with almost 12 000 members

TRYING TO ACHIEVE AIMS IS THE BEST WAY TO DO IT.
NEVER GIVE UP AND TRY ONCE AGAIN. AND AGAIN.


ACT / IMPACT

FORAGING

FORAGING EVERYWHERE, INCLUDING CITIES
Foraging is in my blood. I learn about it as a child and continue to do so. This is my obsession, my love, my religion.

REDUCED FOOD SECTIONS

SKIP DIVING

I’m not a skip diving afficionado, but when I see boxes of good veg and/or fruits next to a supermarket bin I take them home

LESS IS MORE

ALMOST EMPTY FRIDGE
I’m the most creative when the fridge is almost empty

BEING GRATEFUL

25,000 PEOPLE DIE OF HUNGER DAILY (9,1 MILLIONS EVERY YEAR)
AROUND 250 000 TONNES OF FOOD IS WASTED EVERY DAY IN THE EU

– MARTÍN CAPARRÓS “HUNGER“ BOOK
SERAFIN “TABLE FOR A LONELY PERSON“ INSTALLATION & “REMAINS“ PHOTOGRAPHY PROJECT

My family knew very well what hunger meant. During WWII my grandfather was sent to the mines in Siberia, where he had only one piece of bread with one bowl of watery soup per day.
At the same time my grandmother was trying to sell homemade cookies to earn some money for her two small kids, which she was making with butter she had from her family, who lived in the countryside and had a cow. But unfortunately no one believed that the cookies contained real butter, so she had no clients.
My mother grew veg and fruit in our garden.

These are the reasons why I eat everything, including meat.

OMNIVORE CUISINE

with VEGETARIAN & VEGAN recipe categories




MANIFEST CUISINE AND ART



ROZUM/DUSZA/SERCE

COKOLWIEK ROBIĘ – WIERZĘ W TO

PRZYBYWA Z MÓZGU PRZEZ SERCE DO DUSZY
ALBO W INNEJ KOLEJNOŚCI


STWORZENIE / POCZĄTKI

HENRI TOULOUSE-LAUTREC & MAURICE JOYANT – KSIĄŻKA „L’ART DE LA CUISINE”
150ta ROCZNICA URODZIN HENRI TOULOUSE-LAUTREC’a

KREATYWNOŚĆ

BYĆ KREATYWNYM / EKSPERYMENTOWAĆ PRÓBOWAĆ NOWYCH RZECZY INSPIRACJE CZERPAĆ ZE WSZYSTKIEGO WOKÓŁ


CELE

ZERO WASTE (ZW)

LOKALNIE & SEZONOWO

NA ILE TYLKO SIĘ DA, MIESZKAJĄC W KILKU ODLEGŁYCH OD SIEBIE MIEJSCACH

BIO & z ODPOWIEDZIALNYCH ŹRÓDEŁ

BEZ PLASTIKU

WSPÓŁZAŁOŻENIE W 2017 ROKU GRUPY “WAR ON PLASTIC” NA FACEBOOKU, LICZĄCEJ TERAZ PRAWIE 12 000 OSÓB

DĄŻENIE DO CELU JEST WARTOŚCIĄ SAMĄ W SOBIE.
POPEŁNIANIE BŁĘDÓW JEST CZĘŚCIĄ DROGI.
PODNOSZENIE SIĘ I PRÓBOWANIE JEST JUŻ SUKCESEM.
NIEUSTAJĄCO.
Z UPOREM.


MOC DZIAŁANIA

ZBIERACTWO

WSZĘDZIE, ŁĄCZNIE Z MIASTAMI
Zbieractwo wyssałam z mlekiem matki i ciągle się uczę czegoś nowego. To moja obsesja, moja miłość, moja religia.

PRZECENIONE JEDZENIE

NURKOWANIE W ŚMIETNIKACH

Nie jestem typowym śmietnikowym nurkiem, ale nie mogę przejść obojętnie, gdy obok kontenera na śmieci przy supermarkecie stoją skrzynki z dobrymi warzywami i/czy owocami. Zabieram je do kuchni i przetwarzam.

MNIEJ ZNACZY WIĘCEJ

Prawie pusta lodówka
Największa kreatywność w kuchni rodzi się, kiedy lodówka świeci pustkami.

BYĆ WDZIĘCZNYM

25,000 OSÓB UMIERA DZIENNIE Z GŁODU I NIEDOŻYWIENIA
(9,1 MILIONÓW ROCZNIE)
OKOŁO 250 000 TON JEDZENIA JEST MARNOWANYCH KAŻDEGO DNIA W SAMEJ UNII EUROPEJSKIEJ

– MARTÍN CAPARRÓS – książka “GŁÓD”
– SERAFIN – instalacja “STÓŁ DLA OSOBY SAMOTNEJ” & seria fotograficzna “RESZTKI

Moja rodzina doskonale zna pojęcie głodu. Podczas II Wojny Światowej dziadek został zesłany na roboty na Syberię, gdzie dostawał jedną kromkę chleba dziennie i miskę lurowatej zupy. W tym samym czasie babcia wychowywała dwójkę własnych dzieci i chcąc zarobić trochę pieniędzy, piekła maślane ciasteczka (miała rodzinę na wsi, a rodzina miała krowę – stąd masło podczas wojny). Nikt jednak w tak luksusowy składnik ciasteczek nie wierzył i nie kupował u babci. Mama w czasach komunistycznych pustych sklepowych półek hodowała warzywa i owoce w naszym ogrodzie.

Oto powody, dla których jem wszystko, łącznie z mięsem.

KUCHNIA WSZYSTKOŻERCÓW

ZAWIERAJĄCA KATEGORIE Z PRZEPISAMI WEGETARIAŃSKIMI I WEGAŃSKIMI



eng

About Martín Caparrós’s “Hunger” book and “Remains” photos

above / powyżej: “REMAINS / RESZTKI” by Serafin


pl

One year ago I wrote the post About Hugh’s War On Waste, Gregg Segal, Sue Webster with Tim Noble and Small Baby Bajaderas. To be short – about WASTING (food).

Now I’ve just bought The Book. Martín Caparrós’s “HUNGER”, first published in 2014 and afterwards translated from Spanish (Caparrós is an Argentinian writer and journalist) to different lanugages. Mine is a Polish edition, 716 pages. Apparently Faber&Faber will publish “Hunger” in English in the middle of 2017. You have then time to prepare yourself, you will need it. This book is not an easy one, it is full of numbers and statistics, history and facts, but mixed with personal stories of people who Caparrós met and he wanted others to hear to their stories.

martin-caparros-glod
Martín Caparrós “Głód” (Hunger)

“Each day around the world 25,000 men, women and children die of hunger or malnutrition. Never in the entire history of humanity has any plague, epidemic or war taken such a toll. And yet there is no lack of food: our planet is groaning under the weight of its overproduction and trade continues apace. How can this paradox be investigated and presented without degenerating into a mere list of statistics?

This is the question Martin Caparrós tries to answer by meeting the hungry, but also the rich, squandering resources through over-eating. Their stories are here, told with perceptiveness and empathy by the author. Tirelessly delving into the mechanics of a system that deprives some people of this vital procedure, eating, while others die of consuming with excess, this book gives a thoughtful insight into world hunger and its related issues, from Niger to Bangladesh, from the Sudan to Madagascar, from the USA to Argentina, from India to Spain. An uncompromising and essential overview of the situation.”
(by Publisher, from from: www.alternatives-humanitaires.org)

This is probably the most important book for me. I always was interested in the Human and World Condition, expressing myself through my art. In 2013 I started the on-going project “REMAINS”.

“Food is essential for every life . It is one of the basic needs , like breathing. In today’s busy world its value in highly developed countries is undervalued. Food has become a matter of course. Rapid consumption. Around us in the world are about 870 million people who suffer from hunger.

The empty plate reinforces the importance of the topic which then changes the subject to that of society. The human condition.”

REMAINS deals with not only the stories associated with the ritual of eating, but with stories about life and people,their emotions and feelings. Their experience. WHAT THEY HAVE. AND WHAT IS MISSING.” (from www.byserafin.com)



MARTÍN CAPARRÓS „GŁÓD” I „RESZTKI” W FOTOGRAFII

Rok temu napisałam post „Hugh i wojna przeciwko marnotrastwu, Gregg Segal, Sue Webster, Tim Noble oraz małe niewinne bajaderki”.

Teraz kupiłam Książkę. Tak, Książkę przez duże K, argentyńskiego pisarza i dziennikarza Martín’a Caparrós’a – „GŁÓD”, po raz pierwszy opublikowaną w 2014 roku po hiszpańsku. Moja jest po polsku, 716 trudnych jakby nie było stron. Stron, zawierających wiele liczb, dat, statystyki, historię, fakty, ale też (co dla mnie najważniejsze) osobiste historie ludzi, z którymi spotkał się Caparrós i których wysłuchał. GŁÓD powinien przeczytać każdy, kto czytać umie, a temu, który nie potrafi, niech przeczyta sąsiad, przyjaciel, rodzic. I tenże GŁÓD w połowie 2017 ma być w końcu opublikowany po angielsku przez dom wydawniczy Faber&Faber.

Caparrós dokonał rzeczy niemożliwej. Napisał o głodzie WSZYSTKO. Nie zmienił świata, ale otworzył oczy tym, którzy Jego dzieło przeczytali. A czytając, zapłonęli wstydem lub zamilkli jak ja. Bo jak można zareagować na wiadomość, iż każdego dnia 25 tysięcy osób, mężczyzn, kobiet i dzieci, umiera z głodu lub niedożywienia, a w tym samym czasie każdego dnia wyrzucamy tony jedzenia, kupując go za dużo lub produkując za wiele? Jak jest to możliwe????!!!!!

W roku 2013, czyli rok przed pierwszym wydaniem “Głodu”, rozpoczęłam fotograficzny projekt “RESZTKI” (zupełnie nie związany z Cuisine And Art), który jest projektem otwartym, czyli nie posiada daty kończącej. Fotografuję puste talerze, a raczej to, co na nich pozostało. Ślad po osobie, po chwili, po momencie, gdy odbywała się konsumpcja, spożywanie, delektowanie się, pożeranie czy też po prostu zapychanie żołądka.

„Żywność jest symboliczna dla każdego życia. Jest jedną z podstawowych czynności, tak jak oddychanie. Niestety w dzisiejszym zabieganym świecie jej wartość w krajach wysoko rozwiniętych jest zaniżona. Jedzenie stało się czymś oczywistym. Szybką konsumpcją. Obok nas na całym świecie jest około 870 milionów ludzi, którzy cierpią z powodu głodu. Pusty talerz wzmacnia ważność tematu, który staje się nie tyle tematem artystycznym co społecznym.

RESZTKI traktują nie tylko o historiach, związanych z rytuałem jedzenia. Są historią o życiu, o ludziach, ich emocjach i uczuciach. Są doświadczeniem. Tego co jest. I tego czego BRAK.”

eng

 

Still about birthdays, apples and Lubo Stacho

above / powyżej: LUBO STACHO “SITUATION / SYTUACJA”, 1985


pl

Yesterday it was the 152nd birthday of Toulouse-Lautrec with a walnut/chestnut cake with lemon verbena mascarpone icing. For his 151st Bday it was a Tartouillat Apple Pie. I’ve just remembered it and I have written about it on my facebook page. And once more I had a quick look at Henri’s beautiful photo when he looked like a small girl. Yeah… time is flying. Today is grey. Wet. From my window I can see only colourful yellow leaves from a horse chestnut tree. Silence. Millions of thoughts in my head. Nostalgia. November always is like that. You could call it The Saddest Month Of A Year. But is time flying really sooooooo terribly upsetting? Perhaps. Sometimes.

Anyway, one year ago I made this great apple pie and when I think about apples I always (but I mean ALWAYS) think about one of the most important teachers I ever had in my life, the great man, friend and person – Lubo Stacho. I was very lucky to meet him years ago in Bratislava (Slovakia) during the Month of Photography. And after a few months I started to study in his photography class. It was my first experience meeting so many people from so many countries. It was like a brain storm that never stops. A beautiful time. And very important for my professional and personal life.

Lubo Stacho is a great photographer, very conceptual in my opinion, but with a strong touch of documentary photography, which is so specific and typical of Slovak and Czech photographers, that I suppose they are born with it in their blood.

Lubo Stacho’s apples are one of his subjects which returns constantly and stubbornly in his art. I could even create a simple formula here:

APPLES+ART=LUBO STACHO

lubo-stacho-manifest-casu-1976-84
Lubo Stacho – Manifest of Time / Manifest Czasu, 1976-84

I was born in 1976. I’m going to ask Lubo if he still has that apple from his Manifest of Time (the first photo above). I belive he could…

And because I know that he likes dialogues, here is my reply to him with many thanks and greetings. This is my private story about time and apples. Unusual totally black apples, which I found once in my basement. That year some untypical conditions allowed them to look like a coal. Unfortunately I’ve never been able to repeat it.

time-by-serafin-2011-2016
TIME – by Serafin 2011-2016

Google: TIME = “the indefinite continued progress of existence and events in the past, present, and future regarded as a whole”



NIEUSTAJĄCO O URODZINACH, JABŁKACH I LUBO STACHO

Wczoraj były 152. urodziny Henri Toulouse-Lautrec’a i tort orzechowo-kasztanowy z mascarpone i werbeną. Na 151. urodziny upiekłam szarlotkę Tartouillat, o której właśnie sobie przypomniałam i zaraz napisałam na facebookowej stronie. Szybko zerknęłam na nieustająco oczarowującą mnie fotkę małego Henryka w uroczej sukience. Tak … czas płynie. Leci. Z…a. Tak szaro dzisiaj. Jedynie kasztan żółknie na moich oczach, dodając koloru temu mokremu i zimnemu światu wokół. Cisza. Milion myśli kłębiących się w głowie. Nostalgia. Listopad. Zawsze taki. Nigdy inny. Najsmutniejszy Miesiąc Roku. Ale czy aby na pewno, czy aby naprawdę ten upływ czasu był tak przerażający, dołujący, przygnębiający? Być może. Czasami na pewno nawet.

W każdym razie rok temu zrobiłam szarlotkę dla Henryka urodzinową. A jak szarlotka to jabłka. A ja akurat tak mam, że zawsze (ZAWSZE) myśląc o jabłkach, myślę o jednym z moich najwspanialszych nauczycieli, jakich miałam, myślę o Lubo Stacho – cudownym człowieku, świetnym fotografie i wykładowcy, mądrym człowieku. Miałam szczęście poznać Go wiele lat temu podczas Miesiąca Fotografii w Bratysławie, a po kilku miesiącach wylądowałam w Jego pracowni. To było moje pierwsze doświadczenie pracy i nauki z ludźmi z tylu różnych krajów. Nieustająca burza mózgów. Piękny czas, tak ważny dla mego profesjonalnego życia i prywatnego.

Lubo Stacho jest dla mnie osobiście fotografem konceptualnym. Ale z bardzo silną i wyraźną, a tak typową dla słowackich i czeskich fotografów (którzy się z nią chyba urodzili) nutą fotografii dokumentalnej. Fantastyczne połączenie tak odległych światów. I w Jego sztuce tematem, który powraca nieustająco są między innymi jabłka. Mogłabym nawet stworzyć matematyczny wzór: JABŁKA+SZTUKA=LUBO STACHO.

Urodziłam się w 1976 roku. W tymże roku Lubo Stacho zrobił pierwsze zdjęcie (patrz: drugi dyptyk u góry) do swego Manifestu Czasu. Wierzę, że ma To jabłko do dzisiaj. Spytam.

A ponieważ Lubo ceni sobie dialog, chciałabym dać mu swoją odpowiedź. Swoją prywatną opowieść o czasie i o jabłkach. Ba! Nietypowych, bo czarnych! Był to jedyny raz w mym życiu, kiedy natknęłam się na czarne jak węgiel jabłka. Widać temperatura i wilgotność mojej piwnicy plus jakaś bakteria lub bakterie stworzyły warunki idealne do zaistnienia Czarnego Jabłka Doskonałego. Niestety nigdy nie udało mi się tego powtórzyć.

eng

 

About Toulouse-Lautrec birthday and walnut/chesnut cake with lemon verbena mascarpone icing

above / powyżej: HENRI TOULOUSE-LAUTREC & HIS BIRTHDAY CAKE / Z TORTEM URODZINOWYM


pl

Already 152 years??? Time is flying! Look! What a beautiful sweet girl! Oh…this is not a girl, this is Henri! Henri Toulouse-Lautrec! Happy birthday then!!!

Months ago I was passing the Toulouse-Lautrec Museum in Albi (France) when two huge posters attracted my attention, hanging at the entrace. I made photos of them and here you have – small Henri as a Cute Beautiful Girl and a Serious Man With A Hat And Glasses.

www-bday
HENRI TOULOUSE-LAUTREC & HIS BIRTHDAY CAKE / Z TORTEM URODZINOWYM

I wanted to make him a special birthday cake. I wanted to create something what would bring him home. And I found it – I decided to make a cake with walnuts from my garden and chestnuts from the village. Plus a mascarpone cream infused with lemon verbena, which grows here in many places. Everything from his (and my) neighbourhood.

152th B-day CAKE FOR HENRI TOULOUSE-LAUTREC

SPONGE:
– 150 g walnuts
– 100 g chestnut flour
– 6 eggs (separated)
– 80 g moscovado sugar
– 80 g butter
– 3 tablespoon of bread crumbs
– juice from 1/2 lemon
– pinch of salt

In the food processor blitz walnuts to powder. Mix with chestnut flour and salt.

Beat the butter in a large bowl until soft. Add half of the sugar and beat until smooth. Add the remaining icing sugar and yolks (one by one, without a rush!). Beat the mixture until creamy and smooth. Slowly incorporate flours.

Melt butter. Wait until cold. Add to the mixture.

Beat whites until very stiff (Do not forget to put the bowl over your head! If any whites drop on you – you have to keep beating!). Add lemon juice and beat together. Pure in to the butter-flour mixture. Sprinkle with bread crumbs. Fold in gently.

Preheat oven to 180 C degrees. Pour the mixture into a greased tin (I used a round one, 20 cm). Bake about 30 minutes until done. Cool it.

Cut the sponge to 2 or 3 (if you can) layers. I like to spray them with a strong tea with good brandy, but not everyone likes this method, so you can skip it. Or you can change it using coffee instead of tea, or not use an alcohol. Experiment! Enjoy!

ICING:
– 250g mascarpone
– 250 ml double cream
– 100 g icing sugar
– lemon verbena leaves (preferebly fresh)
– 1/4 glass of boiling water

Infuse hot water with lemon verbena and let them cool. Remove leaves. The remaining liquid should be very green and have a strong flavour. If it is not – heat it and put in more leaves. Cool.

Whisk the cream until fluffy and stiff. And to the mascarpone and whisk together, gently incorporating icing sugar. At the end add very very very slowly (almost drop by drop) the lemon verbena infusion.

Spread sponges with mascarpone icing. Decorate as you wish. I wanted something clean and simple, so I used just a few lemon verbena leaves. Place your cake into a fridge for at least one night… Yes, I know, this is extremly hard, but I’m pretty sure you can manage it? If not, you can do what makes you happy – eat it directly, even without cutting it. You can eat it with hands! Alone, with someone or with your dog. You can offer a piece to a stranger. Eat it in bed, on the carpet or in a park. Eat a small piece or eat it ALL! It is yours!

And Henri? He would eat it with beautiful ladies around him and he would draw them or paint them, that’s for sure. Happy birthday!!!



TOULOUSE-LAUTREC, URODZINY I TORT ORZECHOWO-KASZTANOWY Z KREMEM MASCARPONE Z WERBENĄ CYTRYNOWĄ

Już 152 lata??? Naprawdę? Czas leci (“Leci? Leci” On z……a!” – jak powiedział mi lata temu zaprzyjaźniony Najlepszy Weterynarz Świata)! O jaka śliczna dziewczynka! Słodziutka! Ooooo…. to nie dziewczynka! To przecież Henryk! Henri Toulouse-Lautrec, świętujący dzisiaj 152. urodziny! Najlepszości!!!

Kilka miesięcy temu, przechodząc obok Muzeum Toulouse-Lautrec’a w Albi (Francja), zostałam oczarowana dwoma gigantycznymi zdjęciami, wiszącymi obok wejścia – Słodka Mała Dziewczynka oraz Poważny Mężczyzna W Okularach I Kapeluszu – Henryk w całej swej okazałości i krasie!

Chciałam zrobić na Jego urodziny coś specjalnego. Jakiś Szczególny Tort, który przypomniałby Mu o rodzinnych stronach, o domu. Co rośnie wokół, a nadawałoby się na tak szczególną uroczystość? W moim ogrodzie – orzech. We wsi – kasztany. A przy schodach piękny krzak werweny. Wszystko z naszego – Henryka i mojego – sąsiedztwa.

TORT ORZECHOWO-KASZTANOWY Z MASCARPONE I WERBENĄ CYTRYNOWĄ
NA 152. URODZINY HENRYKA TOULOUSE-LAUTREC’A

CIASTO:
– 150 g orzechów włoskich
– 100 g mąki kasztanowej (wiem, że może być trudna do kupienia lub droga, można ją zastąpić mąką migdałową lub orzechami włoskimi, Henryk z pewnością zrozumie!)
– 6 jajek (oddziel żółtka od białek)
– 80 g cukru muscovado
– 80 g masła
– 3 łyżki bułki tartej
– sok z ½ cytryny
– szczypta soli

Zmiksuj orzechy na mąkę, zmieszaj z mąką kasztanową i solą.

Ubij masło do puszystości. Dodaj połowę cukru i ubijaj dalej. Dodaj pozostały cukier, ubijaj, wbijając żółtko po żółtku, bez pospiechu. Ubijaj do uzyskania puszystej i kremowej konsystencji. Dodaj mąki i wymieszaj delikatnie.

Ubij pianę z białek. Podnieś miskę nad głowę, odwróć. Jeśli nic z miski nie skapało na Ciebie i nie musisz szybko lecieć pod prysznic – białka ubite są dobrze. Jeśli nie – ubijaj dalej do skutku, wtedy weź kąpiel.

Do ubitej piany dodaj sok z cytryny. Ubij. Masę białkową włóż do miski z masą mączno-maślaną. Na razie nie mieszaj. Wsyp na wierzch bułkę tartą. Teraz DELIKATNIE mieszaj dużą łyżką od spodu do góry, jakby składając warstwy, zakładając jedną na drugą (ang.: fold in).

Rozgrzej piekarnik do 180 stopni C. Przełóż masę do wysmarowanej masłem formy (ja użyłam okrągłej, 20 cm). Piecz około 30 minut. Sprawdź patyczkiem lub wykałaczką – nakłuj ciasto i wyjmij patyczek, jeśli będzie suchy, to znaczy że ciasto jest gotowe. Wyjmij z piekarnika i ostudź.

Tak przygotowane ciasto przekrój na 2 lub 3 (jeśli Ci się uda) warstwy. Możesz nasączyć je mieszanką mocnej herbaty z brandy, jak ja uczyniłam. Możesz użyć espresso z alkoholem lub bez. Jak lubisz. Na co masz ochotę. Eksperymentuj!

KREM Z MASCARPONE I WERBENĄ CYTRYNOWĄ
– 250 g serka mascarpone
– 250 ml śmietany 30%
– 100 g cukru pudru
– werbena cytrynowa (najlepiej świeże liście)
– ¼ szkl gotującej wody

Zaparz werbenę. Napar ma mieć mocny aromat i głęboki zielony kolor. Jeśli taki nie jest – zagotuj raz jeszcze i dodaj werbeny. Odstaw do ostudzenia, usuń liście.

Ubij śmietanę, dodaj do serka mascarpone i ubijaj, dosypując cukier puder. Masa ma być puszysta, delikatna i lekka. Na koniec dodaj napar z werweny, łyżeczka po łyżeczce.

Rozprowadź masę po warstwach ciasta. Udekoruj według uznania. Ja nie udekorowałam. Chciałam czystą, prostą formę, na której położyłam jedynie kilka gałązek werweny. Włóż tort do lodówki przynajmniej na noc. Wiem, wiem. Jest to nadzwyczaj trudne i wymaga wyjątkowo silnej woli… Ale może dasz radę? Jeśli nie – pałaszuj! Rzuć się na ten tort! Bierz kęsy łapami! Nie baw się w talerzyki, w widelczyki żadne! Rozkoszuj się samotnie lub w czyimś towarzystwie! W kuchni, w łóżku, na dywanie. A może w parku? Poczęstuj nieznajomego. Lub nieznajomą. Ciesz się! Fetuj! To w końcu Twoja krwawica i urodziny Henryka!

A Henryk? Henryk z całą pewnością radowałby się nie tylko tortem w towarzystwie pięknych kobiet, które by to przy okazji rysował, malował, co bądź…

eng

 

About an exhibition, a Michelin star chef and food

above / powyżej: CUISINE AND ART


pl

Great news!!!!!!!!!!!
Jean-Luc Fau – French Michelin star chef and painter is going to exhibit in La Cabane 12 (Aveyron, FR). And I have the great pleasure to show Cuisine And Art’s photos alongside his main exhibition and also to prepare a small buffet for the opening!!! (No preassure at all 😉 Are you in Southern France? – COME AND ENJOY!

cuisine-and-art-by-serafin

Opening: Sun 16/10/2016 11.30 am
Dates: 17/10 – 11/11/2016 (Fri, Sat, Sun 2.30pm – 6.00pm)
La Cabane 12, La Cabane 12440 Tayrac (Aveyron, FR)



O WYSTAWIE, SZEFIE KUCHNI Z GWIAZDKĄ MICHELIN’a I JEDZENIU

Cóż za radość! Cuisine And Art ma przyjemność przygotować wystawę fotografii oraz poczęstunek na wernisaż wystawy francuskiego szefa kuchni z gwiazdką Michelin’a i malarza w jednym – Jean-Luc’a Fau! Zero presji 😉

Wernisaż: niedziela 16/10/2016 11.30
Daty: 17/10 – 11/11/2016 (pt, sb, niedz. 14.30 – 18.00)
La Cabane 12, La Cabane 12440 Tayrac (Aveyron, Francja)

eng

 

About Yuko Nishimura and picnic tart 2in1

above / powyżej: YUKO NISHIMURA


pl

Eating outside is one of the best pleasures ever, so every excuse is good to organise a picnic. Even the shortest trip by car has to include one! Even a few hours in an airport waiting for the next flight gives you a great occasion to prepare something, to make a salad, to bake a cake. In my car there is a special place for an old greenish bag with forks, spoons and paper napkins, which I collect from everywhere. Here my fun begins:

“Oh! This is a fork from … !”

“Do you remember this napkin? There were the best pies ever!” – It was a f…g million years ago and I still have this bloody napkin ???!!! What the hell is wrong with me?

“Look! I have found the smallest package of cashew nuts in the world! Where did it come from?!”

– “From a plane.” – My Better Half replied murmuring.

This small ugly greenish bag has my whole world inside. Sometimes a fork without a prong can be useful! Another time one speculous cookie can save a life! (My life during an hour long trip by car…).

A good picnic starts with well packed food. No-one wants to have a vinaigrette sauce spilled in the back seat of a car. Or yellow gazpacho on a freshly ironed white dress (I do not iron, but apparently there are some people who do). Gravy on a suit? Chicken juice on the car’s carpet? Crushed green peas. Whipped cream smeared into the upholstery. Chocolate mousse on a shirt (… it depends on the circumstances…). Anyway – food has to be packed well to protect it during a trip and to protect everything around it.

And here you have amazing pieces of art from Japan – Yuko Nishimura! She inspired me to do my own picnic packiging.

Yuko Nishimura, Organic, 2006

This is the original recipe from “The Art of Cuisine”, except for using sugar, which I avoided to have more possibilities. Not adding any sweetener causes quite a neutral tasting dish. On a picnic you can decide what to add – pesto on the top or roquefort cheese with walnuts? Some chopped tomatoes with red onion and parsley? Cured Spanish ham and melon? Or perhaps some fresh fruit with honey? Plum jam with rhubarb or plums with rum and cream? One tart – picnic – GO!

2016-09-05-diy-picnic

PICNIC TART 2in1 (savory and/or sweet in one)
based on Toulouse-Lautrec’s “Galiche from Champagne” recipe

2 Tbsp flour
1,5 cups heavy cream
0,5 cup sour cream
4 Tbsp milk

“In a porcelain dish which can go into the oven, at least five centimeters deep, lay some tart pastry*, over which you pour the following mixture: two spoons of flour**, half a liter of fresh cream, three whole eggs, salt (…).
Mix the flour with one part of milk, add the salt (…) and, while stirring, incorporate the eggs, one by one, and then the cream.
Put into a hot oven. The tart should be very golden (…).”

* TART PASTRY (original recipe): “(…) prepare the pastry (…) with wheaten flour (…) in the proportions of a third of butter to two thirds of flour; add sufficient water and salt.

** Original NOTE: “(…) Begin by mixing flour to a paste with 2 Tbsp milk. 400° (200°C) oven 25 min.”

Please remember that “The Art of Cuisine” cookbook can be quite tricky to use. “The recipes are given here in their original form, retaining their colour of thought and language. The only modifications are the notes that have been added to facilitate the work of modern food lovers.” That’s why I wrote the original recipe and I had to add at the bottom the original tart pastry recipe, which is not included in this one for the Galiche from Champagne. This tart pastry recipe is nicely hidden somewhere in the text of the book. Therefore I had to add the original note without which the recipe wouldn’t be complete.



YUKO NISHIMURA I PIKNIKOWA TARTA 2w1

Ubóstwiam jadać na dworze. Każda, byle jaka, najmniejsza okazja powoduje we mnie chęć do ucieczki gdzieś. Śniadania zazwyczaj na balkonie. Obiady i kolacje w ogrodzie. A gdy kroi się wypad samochodem, choćby trwający godzinę, – szykuję się i ja. Wpierw sprawdzam czy aby stara zielonkawa torba z moim małym, ale całym, światem jest (nadal/nieustająco) w bagażniku. Torba jakże istotna – połamane widelce, samotny cynamonowy herbatnik (mogący przecież uratować życie! moje oczywiście, w czasie 60-minutowej wyprawy), drewniane noże, kubeczki, deseczka, stara mapa, grająca rolę wyjątkowo eleganckiego obrusu, torebki z solą i pieprzem, saszetki z cukrem, gdyby się jakiś niespodziewany gość pojawił, który cokolwiek słodzi, ewentualnie jakiś koń napatoczył. Aaa, jeszcze papierowe serwetki, które namiętnie zabieram z miejsc wszelakich. Teraz moja prywatna zabawa może się zacząć:

„Ooo! Ten widelec z ….!” – tu pada nazwa miejsca odwiedzonego sto lat temu.

„Pamiętasz tę serwetkę? Z tego małego sklepu z najlepszymi … na świecie!” – Tak, to było milion lat temu, a ja ciągle mam tę p….ą serwetkę???!!! Coś ze mną jest nie tak?!

„Spójrz! Znalazłam najmniejsze z istniejących opakowań z orzechami nerkowca! Skąd my je mamy?!” – chodzi o 4, słownie CZTERY, orzeszki.
– „Z samolotu.” – odburknęła Moja Lepsza Połówka.

Następnie odbywam poszukiwania, zazwyczaj bardzo żmudne ze względu na moją dobrą, aczkolwiek krótką i wybiórczą pamięć, niebieskiej torby na lodowe wkłady. Po kilku godzinach znajduję, rozpoznaję agresywny blue. Układam menu, przygotowuję. Zastanawiam się jak zapakować, bo jednak, cóż, opakowanie w podróży ważnym jest! Któż chciałby groszek zielony wbity w tapicerkę, sos vinegraitte wsiąkający w dywanik, żółte gazpacho na desce rozdzielczej czy mus czekoladowy na bluzce (no może ktoś życzyłby sobie, może w trochę innej sytuacji…może).

Po inspiracje opakowań sięgam (niestety internetowo, nie osobiście) do Japonii, gdzie natknęłam się ostatnio na obłędną Yuko Nishimura. Spójrzcie sami co wyrabia! I co robię potem, pakując tartę 2w1 na piknikową wyprawę.

Tarta 2w1 ma swoje źródło w przepisie Toulouse-Lautrec’a na Galiche de Champagne. W przepisie tym jednak Henryk używa cukru, który ja pominęłam, by mieć piknikową gamę różnorodności – na wytrawnie z podsuszaną szynką i melonem, serem roquefort i orzechami czy pomidorami z czerwoną cebulą i pietruszką. Lub na słodko – ze świeżymi owocami i miodem, z dżemem śliwkowym z rabarbarem lub śliwkami z rumem i słodką śmietaną. Jedna tarta – piknik – START!

TARTA PIKNIKOWA 2w1 (wytrawna i/lub słodka)
oparta na przepisie Toulouse-Lautrec’a „Galiche from Champagne”
2 łyżki mąki
1,5 filiżanka śmietanki
0,5 filiżanki śmietany,
4 łyżki mleka

“Porcelanowe naczynie, mogące być używanym w piekarniku, minimum na 5 cm głębokie, wyłożyć ciastem do tarty. Wlać na nie miksturę : 2 łyżki mąki**, pół litra śmietan, 3 jajka, sól (…)
Wymieszać mąkę z mlekiem, dodać sól (…) i, nieustająco bełtając, wbić jajka, jedno po drugim, a na końcu wlać śmietany.
Wstawić do nagrzanego piekarnika. Tarta powinna być złocista (…).”

* CIASTO NA TARTĘ (przepis oryginalny TL) – „(…) przygotuj ciasto, używając pszennej mąki (…) w następujących proporcjach: jedna trzecia masła i dwie trzecie mąki; dodaj wystarczającej ilości wody i soli.”

** NOTATKA – “(…) Rozpocząć od wymieszania mąki z 2 łyżkami mleka. Piec w 400° (200°C) przez 25 min.”

Trzeba pamiętać, iż książka “The Art of Cuisine”, z której wzięłam przepis, może sprawiać trudności bądź niespodzianki kucharzowi. Na obwolucie można przeczytać: “Przepisy podane tutaj są w ich oryginalnej formie, z zachowaną kolorystyką i językiem. Jedyne modyfikacje zostały umieszczone w notatkach, by ułatwić życie miłośnikom gotowania.” Dlatego więc umieściłam oryginalny przepis z adnotacjami, dotyczącymi przepisu na ciasto na tartę, który znajduje się w zupełnie innym miejscu książki, sprytnie ukryty między zdaniami. Dodałam też notatki, by przepis był kompletny.

eng

 

About Juan Gris and jars

above / powyżej: JUAN GRIS “JAR, BOTTLE AND GLASS / SŁOIK, BUTELKA I SZKLANKA” 1911; from MOMA collection/z kolekcji MOMA


pl

Around me, a sea of empty jars. Small ones. Big ones. Tall and short ones. On the floor. On all shelves. In the kitchen. In the dining room. They seem to infuse, to take over my privacy. I’m completely lost in addiction to them.
Yes, after months of hard work in the garden now it is a time to collect and preserve. I spend hours in the kitchen. Hours. And hours. With the jars. With a bottle. With a glass.



JUAN GRIS I SŁOIKI

Wokół mnie morze. Napływające zewsząd i pochłaniające przestrzenie wszelakie. Morze słojów, słoików. Małych i dużych. Wysokich i pękatych. Każdego rodzaju, gatunku każdego. Nie ma już miejsca na podłodze, na półkach, na stołach i blatach. Mnie nie ma. Uwięziona w kuchni po miesiącach orki w ogrodzie. Na własne życzenie PRZETWARZAM. Ze słoikiem. Z butelką. Ze szklanką.

eng

2016-09-01-jar

About summer, Anna Reinert, Luis Egidio Melendez and plum jam with rhubarb

above / powyżej: ANNA REINERT “TOURIST GIRL / TURYSTKA” 2012, Sopot (PL), Haffnera 24 Street / ul.


pl

This is not the end of summer! This summer is endless and full of sun! Joy of life. Energy getting less and less in the hours between lunch and dinner. Garden to be cared for early every morning. The smell of soil and freshly cut grass. The small mirabelle plum tree with branches touching the ground – so heavy with sweet fruit. I’m so happy I finished my school years long ago and I have the summer for a lot longer!

Sopot, the small charming Polish town on the Baltic coast, is a very touristy place. And now is the best time to visit it – September is coming. A few tourists left, but with no children, who start school tomorrow. Still no students, they will come 1st October to start their university courses. But one of the tourists will stay all year around – “Tourist girl” made by Anna Reinert and painted by Dorota Borowska – two great artists with whom I studied in the Academy of Fine Arts. I love this wall! It is great! It is always 100% SUMMER, even during the winter, when I made this above photo. And here there is a map where you can find “Tourist girl” – Haffnera Street 24, Sopot, Poland:

Luis Melendez Still Life with Bowl of Plums Figs and Bagel XVIII
Luis Egidio Melendez, Still Life with Bowl of Plums Figs and Bagel / Martwa natura z …, XVIII c., from the collection of / z kolekcji Museo del Prado

PLUM JAM WITH RHUBARB (no sugar added! 100% fruit!)
inspired by Anna Reinert and congratulations to her for growing her 1st rhubarb!

– 3 kg plums (I used mirabelle plums from my garden, but you can use any kind you wish)
– 3-6 rhubarb sticks (the quantity depends on how much you want to “break” the sweetness of the plums to have it a little “sharper”)

Wash the fruit. Pit the plums and peel the rhubarb. Cut the rhubarb into small pieces. Place the fruit into a large pan or frying pan, preferably with a thick bottom. Cook on a very small heat, covered at the beginning. Stir it occasionally and wait until almost all the liquid has evaporated. Pour the hot jam into sterilized jars, close them well and put upside down. Wait until cool.

Because there is no sugar added I prefer to pasteurise this jam, to store it longer. Put the jars into a cold oven and set to 120 C degrees. When the oven will reach this temperature wait 20-25 minutes more. Take out the hot jars and put them upside down until cool.

Eat it with anything! With muesli, porridge, on toast, with croissant. Open a jar and take a spoon. Or two. Or more. Use it on the top of a tart or cheesecake. Blend it with natural yoghurt to make a smoothie. Enjoy the summer directly from a jar – Summer Made By Yourself!



LATO, ANNA REINERT I DŻEM ŚLIWKOWY Z RABARBAREM

To nie jest koniec lata! Lato nie kończy się nigdy! Lato trwa! Wraz ze słońcem, ze światłem, z gorącem zabijającym energię (przynajmniej moją) na godziny dzielące obiad i kolację. Zapach świeżo skoszonej trawy, zapach ziemi po deszczu. Niewielka mirabelka w ogrodzie dotykająca gałęźmi ziemi, ociężale znosząca obfitość słodkich soczystych owoców. Cudownie nie mieć żadnych obowiązków szkolnych i myśleć o wrześniu jak o kolejnym letnim miesiącu!

Sopot… Jedno z najbliższych mi miejsc w Polsce, z najukochańszych. Sopot uroczy, niewielki. Oczywiście nie ten hałaśliwy lipcowo-sierpniowy! Nie ten, kiedy to na plaży nie można uświadczyć wolnego centymetra kwadratowego lub dwóch! Sopot ten, który lubię najbardziej, właśnie odsłania swoje uroki – turyści już wyjechali, a ci, którzy zostali, są bez wrzeszczących pociech. Sopot jeszcze bez studentów, którzy pojawią się dopiero za kilka tygodni. Sopot ten dla Sopocian, szczególnie starszych, chodzących wolniej, ale dzięki temu obserwujących dokładniej, uważniejszych. Sopot bez pospiechu. Z małymi uliczkami, wśród których ukryła się nie tylko na lato jedna „Turystka” (projekt: Anna Reinert, wykonanie: Dorota Borowska – dwie świetne artystki, z którymi miałam przyjemność studiować w ASP), będąca w 100% latem (nawet w styczniu, kiedy zrobiłam to zdjęcie).

DŻEM ŚLIWKOWY Z RABARBAREM (bez dodatku cukru! 100% owoców!)
zainspirowany „Turystką” i z gratulacjami za pierwszy rabarbar w ogrodzie jej autorki

– 3 kg śliwek (użyłam mirabelek, ale mogą być każde inne)
– 3-6 łodyg rabarbaru (dla przełamania słodyczy śliwek i „podkręcenia” smaku)

Umyj śliwki i usuń pestki. Obierz rabarbar, pokrój na niewielkie kawałki (1-2 cm długości). Włóż owoce do garnka lub głębokiej patelni o grubym dnie. Smaż na niewielkim ogniu, najpierw pod przykrywką. Doglądaj, czasami mieszaj. Jak mikstura będzie miała konsystencję dżemu, wkładaj gorącą do wyparzonych słoików. Zakręcaj je dobrze i odstaw do góry nogami do ostygnięcia.

Jeśli chcesz, by dżem mógł być długo przechowywany – pasteryzuj (bo nie ma cukru). Ja pasteryzuję w piekarniku – wkładam słoiki z dżemem do zimnego piekarnika i nastawiam temperaturę na 120 C. Gdy temperatura zostaje osiągnięta czekam 20-25 minut. Wyjmuję gorące słoiki i odstawiam do góry nogami do ostygnięcia.

Dżem można jeść ze wszystkim i bez wyrzutów sumienia! Jest znakomity do śniadań (muesli, owsianka, tosty, croissanty etc.) i do deserów (jako wypełnienie tart lub warstwa wierzchnia na sernik). Genialnie sprawdza się również wyjadany prosto ze słoika łyżką!

100% lata zrobionego przez Ciebie! Wyobraź sobie mroźną zimę – pada śnieg, minus sto, wieje, czarno na dworze. Zapalasz świece. Robisz dobrą mocną herbatę, może być wzmocniona dodatkowo, otwierasz słoik… i lato pochłania Cię znowu!)

eng

About the 1st Cuisine And Art exhibition! France – Flagn’art 2016

above / powyżej: CUISINE AND ART & FLAGN’ART 2016


Cuisine And Art with the soul of Henri Toulouse-Lautrec have the pleasure to invite you to the 1st exhibition of Cuisine And Art, which will be a part of Flagn’Art 2016 (12300 Flagnac, France)!

Among the 19 other artists (including Gisèle Garric, Katia Terpigoreva and Felip Costes) I will show Cuisine And Art photos in an extraordinary place – an old celler, where there was kept an alambic still (used to distil alcohol)! It is dark, wet (very wet to be honest) with a well in the corner. Old stone walls with beautiful arches. Absolutelly amazing!

Alambic still / Alembik; from / z: www.la-maison.biz

Please come and enjoy!
OPENING – this Fri 15th July at 6pm!

And if you want to meet me there – I will be there also on Sat 16th between 5 and 8pm.

How to get there: Rue du Lavoir, 12300 Flagnac (FR)
more info: http://www.facebook.com/cuisineandart


Cuisine And Art PREMIERA!!! – wystawa podczas FLAGN’ART 2016 (FR) w wyjątkowym (ciemnym i bardzo mokrym) miejscu, gdzie stał alembik do wyrobu “wody życia” (“l’eau de vie” – jak mawiają Francuzi), czyli bardzo mocnego alkoholu i gdzie w rogu znajduje się głęboka studnia! Niesamowite miejsce do zaprezentowania zdjęć Cuisine And Art razem z przepięknym ceramicznym jedzeniem Gisèle Garric!

Serdecznie zapraszam!!!

Gisèle Garric by Cuisine And Art; Flagn’art 2016
Gisèle Garric by Cuisine And Art; Flagn’art 2016

Dojazd: Rue du Lavoir, 12300 Flagnac (FR)
Informacje: http://www.facebook.com/cuisineandart


About Mark Rothko, his Recipe For Artwork, plums and rum

above / powyżej: MARK ROTHKO “NO. 37/NO. 19 SLATE BLUE AND BROWN ON PLUM” 1958
from the / z MOMA collection (www.moma.org)


pl

In September 1903 Markus Yakovlevich Rotkovich came into this world. 55 years later, in November, the same man, butnow known as Mark Rothko – a famous American painter of Russian Jewish descent – gave a speech designed to discuss art as a trade, in which he outlined his own Recipe For A Work Of Art. A Formula with all ingredients:

MARK ROTHKO FORMULA FOR A WORK OF ART

1. There must be a clear preoccupation with death—intimations of mortality… Tragic art, romantic art, etc., deals with the knowledge of death.

2. Sensuality. Our basis of being concrete about the world. It is a lustful relationship to things that exist.

3. Tension. Either conflict or curbed desire.

4. Irony. This is a modern ingredient—the self-effacement and examination by which a man for an instant can go on to something else.

5. Wit and play… for the human element.

6. The ephemeral and chance… for the human element.

7. Hope. 10% to make the tragic concept more endurable.

I measure these ingredients very carefully when I paint a picture. It is always the form that follows these elements and the picture results from the proportions of these elements. – he said.

In April 2016 my plum tree is blossoming beautifuly. My freezer is full of frozen and pitted plums from last autumn. Already having Mark Rothko’s No.37/No.19 in my head I decided to use these goods, being inspired by one of Henri Toulouse-Lautrec’s recipes. It would be perfect for my friend A.’s birthday today, I was thinking. “Dear A., enjoy your day and the rest of your life!”

2016-04-13-plums-and-rum

PLUMS WITH RUM
(inspired by Toulouse-Lautrec and Maurice Joyant)

– plums (pitted and frozen)
– white rum

Heat the oven to 180-200°C. Place frozen plums on the baking tray. Bake about 15 minutes until soft and some juices run off. Pour on some rum and bake 5-10 minutes more. Eat warm or cold, with yoghurt or without. Sprinkle with plum blossom (these flowers not only look amazing but they are edible too!).

Perhaps you don’t want to have a dessert? Perhaps you don’t have a sweet tooth? Perhaps. Who knows. In this case place some frozen plums into a jar half full with good quality white rum (the alcohol has to cover the fruit completely). Close the jar and put aside for few weeks, stirring every day. You will end up with a beautiful deeply coloured liquid with a delicate plum aroma.

But of course you can stay with rum alone. – “Rum. No plums. Version No.3 of Toulouse-Lautrec’s recipe.”



MARK ROTHKO, PRZEPIS NA DZIEŁO SZTUKI, ŚLIWKI I RUM

We wrześniu 1903 na świat przyszedł Markus Yakovlevich Rotkovich.
55 lat później, w listopadzie, ten sam mężczyzna, ale znany już jako Mark Rothko – amerykański malarz o rosyjsko-żydowskim pochodzeniu – wygłosił mowę o sztuce jako handlu, w której zdradził własną Recepturę Na Dzieło Sztuki:

RECEPTURA NA DZIEŁO SZTUKI (autor: Mark Rothko; tłumaczenie własne)

1. Zaistnienie klarownego i jasnego zainteresowania się śmiercią i myślą o umieraniu. Sztuka tragiczna, sztuka romantyczna i inne zajmują się znajomością śmierci,

2. Zmysłowość. Nasza podstawa bycia konkretnym na temat świata. Oto zmysłowy stosunek do rzeczy, które istnieją,

3. Napięcie. Zarówno konflikt jak i ograniczone pragnienie,

4. Ironia, nowoczesny składnik, dzięki któremu można przejść do czegoś innego,

5. Dowcip i zabawa – w celu bycia bardziej ludzkim,

6. Ulotność i szansa – w celu bycia bardziej ludzkim,

7. Nadzieja. 10%, aby uczynić tragiczną koncepcję bardziej znośną.

Malując obraz, bardzo uważnie mieszam te składniki. Zawsze jest to forma, która śledzi wszystkie elementy, a dzieło jest rezultatem, osiągniętym dzięki ich proporcjom.

W kwietniu 2016 śliwa w moim ogrodzie zakwitła. Zamrażarka wypełniona po brzegi zebranymi jesienią owocami tejże. Mark Rothko, śliwki i kwiaty śliwy. Henri Toulouse-Lautrec i przepis na Śliwki z rumem. Ja, zainspirowana tym wszystkim i chcąca świętować urodziny Fantastycznej A – „Najlepszości! Cudownego dnia i reszty Twego życia!”

ŚLIWKI Z RUMEM
(zainspirowane przepisem Toulouse-Lautrec’a)
– śliwki
– biały rum

Rozgrzej piekarnik do 180-200°C. Ułóż śliwki na blasze (jeśli używasz mrożonych, jak ja, to nie rozmrażaj ich). Piecz przez około 15 minut, aż zmiękną i zaczną puszczać soki. Pokrop solidnie rumem i piecz przez kolejne 5-10 minut. Jedz ciepłe lub zimne, z jogurtem lub bez, ale posypane kwiatami śliwy, które nie tylko są przepiękne, ale i smaczne!

Jeśli nie lubisz deserów lub nie masz na nie po prostu ochoty, nadal możesz pozostać przy Henrykowym przepisie. Do dużego słoja włóż śliwki (ja włożyłam mrożone) i zalej je białym rumem tak, by dokładnie je przykrył. Odstaw w ciemne miejsce na kilka tygodni, mieszając słoik (bez otwierania) każdego dnia. Otrzymasz trunek o głębokim kolorze i delikatnym aromacie.

Możesz też pozostać przy samym rumie oczywiście – „Rum. Bez śliwek. Wersja Nr3 Receptury Toulouse-Lautrec’a.”

eng

 

About Ancient Recipe, mystery and heaven

above / powyżej: TAKE ME TO HEAVEN. HEAVEN DOESN’T EXIST / ZABIERZ MNIE DO NIEBA. NIEBO NIE ISTNIEJE by Serafin 20142015


pl

ANCIENT RECIPE
by Toulouse-Lautrec and Maurice Joyant, “The Art of Cuisine”

“Full of mystery. It will never be known.
God revealed the knowledge only to his Prophet, who uttered no word about it. This recipe will, therefore, remain forever unknown to all other human beings.”


STAROŻYTNA RECEPTURA
Toulouse-Lautrec i Maurice Joyant „The Art of Cuisine”
(w wolnym tłumaczeniu własnym)

“Starożytna receptura pełna tajemnic, którą Bóg przekazał jedynie swemu Prorokowi, a ten nie pisnął o niej ani słowa. Pozostanie ona zatem sekretem nie poznanym przez żadną ludzką istotę.”

TL-angel-www
by/rys. Toulouse-Lautrec
eng

 

About red fish on a white plate and Joseph Beuys

above / powyżej: JOSEPH BEUYS “TWO RED FISH / DWIE CZERWONE RYBY” 1954 from / z www.tate.org.uk


pl

WHITE. WILD. WIND. NOTHING. NO THING.
SILENCE.
RED.
FISH. FINISH.

I have never thought that Beuys was using more than grey, white, black or buttery yellows. And suddenly I found Two Red Fish. Two Red Fish surrounded by the White Sea. Nothing less. Nothing more. Silence and simplicity. No fancy tablecloths and flowers on the table! No loud music and complicated flavours! No colourful plates, pink glasses or purple napkins. The cleansing strength of simplicity and mindfulness. SILENCE.

RED FISH ON A WHITE PLATE inspired by Joseph Beuys
(Ladies and Gentlemen! Today in the role of the Red Fish – Red Snapper!)

– red snapper – scaled and gutted, 1 or 2 per plate
– olive oil
– sea salt
– lemon

I love the Spanish way of cooking called “a la plancha” which means to grill on a special metal plate (plancha). You can have fish a la plancha, meat a la plancha, veggies, sandwiches, just about anything you want (almost). This is a quick and easy way to bring out all the flavour. But not being in Spain and not having “la plancha” you can use a frying pan, imagining that you are on the Spanish coast and that you have a special metal plate to fry on.

Heat the frying pan. Pour in some olive oil (about a tablespoon). Place the fish and fry it for about 5-6 min on each side. Salt with sea salt. Squeeze on some lemon juice. Place on a white (and only white) plate.

Now you can see better, the contrast between red and white. Now you can taste better. Close your eyes as you swallow every bite. Can you feel it? Can you hear it?

Joseph B. is coming…


CZERWONE RYBY, SZARY BEUYS I BIAŁY TALERZ

BIAŁOŚĆ. NICOŚĆ. OŚCI DWIE.
NIC.
CZERWIEŃ. CZAR. CZAS.
SIĘ.

Joseph Beuys to szarość, to szaranagajama. To ewentualna gdzieś czerń, biel otulająca. Czasem szwendająca się żółć masła. Krzycząca z rzadka agresywnie cytryna. Ale czerwień? Czy gdybym gdzieś wpadła przypadkiem na Dwie Czerwone Ryby moja pierwsza myśl skierowana byłaby na Beuysa właśnie? Nie! Nie nie nie. Szare ryby, ości, resztki, utytłane w maśle, zawinięte w filc, bądź tworzące swego rodzaju martwą naturę z kojotem – tak. To dla mnie Beuys! Ale nie czerwień, wybuchająca z cichej bieli! Prosta, kłująca prawie w oczy. Obłędna, fantastyczna. Zimna? Gorąca?

Tu nie można mieć innych dodatków niż biel! Tu nie można mieć innego niż biały talerz! Żadnych kwiatków, wzorzystych obrusów! Fikuśnych kieliszków, pierdułek srułek! Czystość. Uważność. Zatrzymanie się. Teraz. Tutaj. Tu.

CZERWONE RYBY NA BIAŁYM TALERZU
(Joseph Beuys zainspirował, a Lucjan Czerwony wystąpił w roli Czerwonej Ryby)

– lucjan czerwony (wyczyszczony z łusek i wnętrzności) – 1 lub 2 na talerz
– oliwa z oliwek
– sól morska
– cytryna

Lubuję się w kuchni hiszpańskiej i w czymś, co Hiszpanie nazywają „la plancha”. W wielkim uproszczeniu można powiedzieć, że jest to po prostu kawał blachy, na której smaży się mięsa, ryby, warzywa, kanapki i wszystko to, na co ma się ochotę. Nie będąc jednak w Hiszpanii i nie posiadając „la plancha”, można spokojnie wziąć patelnię i zabrać się do roboty, wyobrażając sobie, że jest się na hiszpańskim wybrzeżu i ma się do dyspozycji blaszaną płachtę.

Rozgrzej patelnię. Wlej odrobinę oliwy oliwek. Wrzuć rybę i smaż 5-6 minut z każdej strony. Posól. Skrop sokiem z cytryny. Połóż na talerz. BIAŁY talerz.

eng

 

About onion and garlic soup, mountains and Damien Hirst

above / powyżej: DAMIEN HIRST “AND THEN THERE WERE FOUR A FAMOUS MUSKETEER” 2002, *limited edition of / edycja limitowana 2000, photo from / foto z www.mutualart.com


pl

What does Damien Hirst have in common with onion and garlic soup and mountains? Onions of course, onions! Two thousand to be precise.

When travelling by car, many times I press the “info” button on the sat nav screen and I observe at what altitude I am. One place is lower. Another is higher. It is something to do during my trips around the Midi-Pyrénées. That’s why I know that I live at 500m above sea level. Or something like that. Far, far too low for following this recipe.

ONION AND GARLIC SOUP
by Toulouse-Lautrec and Maurice Joyant, “The Art of Cuisine”

“In a large earthenware soup pot put about eight pounds of good butter and brown a good dozen large onions chopped fine and as many cloves of garlic.

Stir continuously with a wooden spoon while adding as much good wheat flour as the butter can absorb.

Salt and pepper strongly; continue to work this mixture as long as possible since it must become a paste. Turn this paste into a pot or into a tinned box with a tight cover and let it get cold.

With this preparation one can, in the high mountains, make about thirty soups, allowing a large spoon of the mixture per hunter.

Pour the spoonfuls into a marmite in which there is boiling water from the glaciers or from the snow; let it boil a few minutes, then soak the bread, previously toasted in front of the fire.

This soup is made to carry when hunters keep to the mountains for a fortnight or so, and in the evening to fortify people in a state of exhaustion, who are no longer hungry but only thirsty, and who sleep out of doors at altitudes of three thousand meters.”

THREE THOUSAND he said! Bloody THREE! And I’m only at 500 metres! Worse, I can’t even see anything 3000 high around me! OK, let’s say that 500 metres is fine. Glaciers? Snow? Nope. The coldest place is a freezer, but being a big one it allows me (I suppose) to say that it is ok. Is it? And I’m not a hunter but when there is hunting season here I can hear shots all day long and I avoid walking into the forest in fear of being mistaken for a deer or a wild boar.

Even in my circumstances I decided that I could make this soup. And I made it, eating so quickly that there was no time to make a picture (no proof then I’m afraid).

P.S. Last month Damien Hirst opened his new restaurant “Pharmacy 2” in south London with chef and restaurateur Mark Hix.

hirst-pharmacy-restaurant-2
Pharmacy 2 from www.pharmacyrestaurant.com

P.S. 2. In 2013 I painted “This is not for Mr Hirst”.

serafin-this-is-not-for-mr-
Serafin 2013, This is not for Mr Hirst, acrylic on canvas


ZUPA CEBULOWO-CZOSNKOWA, DAMIEN HIRST I GÓRY

Co ma wspólnego Damien Hirst z zupą cebulowo-czosnkową i górami? Cebule oczywiście, cebule! Dwa tysiące*, żeby być precyzyjnym.

Podróżując autem wynajduję różnego typu atrakcje, by droga szybciej mijała. Jedną z nich jest obserwowanie na jakiej wysokości nad poziomem morza się w danym momencie znajduję. Zgaduj zgadula z współtowarzyszami podróży. Tu niżej. Tam wyżej. Dzięki niewielkiemu przyciskowi „info” nawigacji satelitarnej wiem więc dokładnie, iż mieszkam 500 m.n.p.m. Mniej więcej, zależy w którym pomieszczeniu przebywam. W każdym razie jest to za nisko, o wiele za nisko, bym mogła ugotować zupę cebulowo-czosnkową według przepisu Toulouse-Lautrec’a:

ZUPA CEBULOWO-CZOSNKOWA
Toulouse-Lautrec i Maurice Joyant „The Art of Cuisine”
(w wolnym tłumaczeniu własnym)

“W dużym glinianym garnku na zupę umieścić około ośmiu funtów dobrego masła i zbrązowić dobry tuzin drobno posiekanych dużych cebul i tyle samo ząbków czosnku. Mieszać nieustająco drewnianą łyżką, dodając tyle mąki pszennej ile wchłonie masło. Posolić i popieprzyć. Cały czas mieszać do uzyskania gęstej pasty. Gdy pasta będzie gotowa przełożyć ją do pojemniczka lub puszki, zamknąć szczelnie i poczekać do ostygnięcia.

Wysoko hen w górach z takiej puszki można przygotować około 30 porcji dla zgłodniałych myśliwych, po sporej chochli dla każdego. Wystarczy włożyć kilka łyżek wcześniej przygotowanej pasty do gotującej się wody (z lodowca lub rozpuszczonego śniegu), pogotować kilka minut i zanurzyć wcześniej przypieczony nad ogniem chleb.

Ta zupa dodaje sił wycieńczonym myśliwym, którzy już nawet nie są głodni, lecz jedynie spragnieni. Którzy od dwóch tygodni śpią na dworze w wysokich górach, trzy tysiące metrów nad poziomem morza.”

TRZY TYSIĄCE?! Przeklęte TRZY! Przebywam/ mieszkam/znajduję się na jedynie 500 metrach! Gorzej, nie mogę nawet dostrzec żadnego trzytysięcznika! Dobrze, może więc jednak 500 metrów wystarczy? Wystarczy! Lodowce? Śnieg? Nic z tego! Aktualnie najzimniejszym miejscem w okolicy jest zamrażarka, ale ponieważ jest bardzo duża to może jednak wystarczy? Przyznaję się też od razu – żaden ze mnie myśliwy! Ale podczas sezonu myśliwskiego myśliwymi otoczona jestem tak szczelnie, że boję się wychodzić do lasu, by nie zostać pomyloną z jeleniem lub dzikiem… W tych więc okolicznościach doszłam do wniosku, że zupę ugotować mogę. Ba, nawet powinnam. I wzmocnić siły.

Strawa okazała się tak dobra, że zniknęła szybciej niż zrobiłam zdjęcia. Brak więc dowodów, iż w ogóle istniała 😉

P.S. Damien Hirst oraz szef i restaurator Mark Hix otworzyli w ostatnim miesiącu w południowym Londynie restaurację “Pharmacy 2”.
P.S.2. W 2013 namalowałam obraz “This is not for Mr Hirst” /”To nie jest dla Pana Hirst’a/.

eng

 

About promised Toulouse-Lautrec birthday apple pie

above / powyżej: APPLE  TARTOUILLAT / SZARLOTKA TARTOUILLAT by Cuisine And Art


pl

Yes! I promised this recipe more then one month ago (here), constantly writing “tomorrow“. Not nice at all, but … finally here it is – the apple pie recipe by Himself! With great honour I would like to present to you the Apple Tartouillat!

www-DSC_8638

APPLE  TARTOUILLAT

by Toulouse-Lautrec et Maurice Joyant
from the book “The Art of Cuisine”

This dish is extremely delicate to make because cooks always tend to put in too many apples and too much pastry: this dish resembles neither a turnover nor a apple tart.

Have two flame-proof pie dishes in wrought iron whose sides are not fluted, one dish larger than the other.

In the smaller dish put first of all a very thick layer of butter and, above it, a very thick layer of granulated sugar. Then add a layer of cider apples cut in very thin slices and packed tight in one thickness. It would be better, so as not to have any chinks, to make squares and lozenge shapes to fill the bottom of the dish entirely and a light layer of butter. On the dish thus prepared, lay a very thin layer, like a leaf of paper, of tart pastry, taking great care not to make any rim on the pastry.

Put the dish in the oven, placed on two bricks, until it begins to caramelize. When it is all almost completely cooked, turn it out into the larger dish, spread with butter and sugar, and put it back in the oven, in such a way that pastry comes underneath.

Finish the cooking so that the whole is caramelized. Serve in the boiling hot dish, cutting the tartouillat into squares. All the sugar, apples and pastry should be mingled one with the other to form a sort of soft caramel with apples.

That’s ALL! No quantities, no ingredients, nothing! Just the small note from the editor:

Bake in 450° oven on wire rack.” Which means about 230 °C.

OK, I made this unusual apple pie for Henri’s birthday, that’s why I wanted to show you the Original Recipe for this great and so easy dessert. First of all a few confessions of mine:

  1. I didn’t use cider apples, because I didn’t have them. I used apples which I found on a walk.
  2. I don’t have “two flame-proof pie dishes in wrought iron whose sides are not fluted“, so I used one ceramic dish to bake in and one plate to serve it.
  3. I didn’t cut tartouillat into squares, because of the shape of my dish. I was very happy with my triangle cutting style!

Also I found in the book what “tart pastry” means to Henri and Maurice. The recipe was hidden one page before, not like we do in modern cookbooks. It was just a tiny phrase just casually added between one character and another:

(…) prepare the pastry the night before with wheaten flour (…) in the proportions of a third of butter to two thirds of flour; add sufficient water and salt.

Beautiful way of writing recipes and sharing passion for cooking, isn’t it?

P.S. Of course I didn’t make the pastry the night before, but just one hour before putting into the oven.



O OBIECANEJ URODZINOWEJ SZARLOTCE TOULOUSE-LAUTREC’A

Owszem, obiecałam ponad miesiąc już temu przepis na urodzinową szarlotkę Henryka tutaj, ale … Zawsze jest jakieś ale… Wszystkiego jednak można się doczekać, przepisu również! Z wielką, olbrzymią wręcz przyjemnością pragnę przedstawić oryginalny przepis z książki „The Art of Cuisine:

SZARLOTKA TARTOULLAT
(przepis Toulouse’a Lautrec’a i Maurice Joyant’a w bardzo dowolnym tłumaczeniu własnym)

„Danie to jest wyjątkowo delikatne do zrobienia. Kucharz zawsze stara się dodać zbyt dużo jabłek i zbyt dużo ciasta (…)

Przygotuj dwa żeliwne naczynia żaroodporne o niekarbowanych brzegach, jedno większe od drugiego.

Mniejsze naczynie dobrze wysmaruj grubą warstwą masła i posyp porządnie cukrem. Wrzuć na to warstwę kwaśnych cydrowych jabłek, pokrojonych w bardzo cienkie kawałki i ubij ją mocno dłonią, by była zwarta i miała jednakową grubość. Najlepiej byłoby, by nie było żadnych szpar ani dziur, same jabłka, masło i cukier. Na tak przygotowane danie połóż cienką jak papier warstwę “ciasta na tartę”, uważając na to, by nie zrobić żadnego brzeżku czy rondka (ciasto ma być płaską warstwą, przykrywającą dokładnie owoce).

Wstaw naczynie do piekarnika, ustawiając je na dwóch cegłach i poczekaj aż zacznie się karmelizować. Gdy będzie już prawie gotowe odwróć je do góry nogami do drugiego, większego naczynia, posyp masłem, cukrem i wstaw ponownie do piekarnika. W ten sposób będziesz już mieć warstwę samego ciasta jako spód tegoż. Dokończ pieczenie w momencie, gdy wszystko ładnie się skarmelizuje. Podawaj gorące, krojąc w kwadraty (…).”

To wszystko! Bez podanych ilości, dokładnych składników, bez niczego więcej! W notatce od wydawcy można jedynie przeczytać “Piec w 450° na drucianym stojaku”. Czyli w 230°C.

Upiekłam nietypową szarlotkę na urodziny Henryka tak, jak chciał z Przyjacielem w Oryginalnym Przepisie – fantastycznym i prostym. Ale muszę się przyznać:

1. Nie użyłam kwaśnych cydrowych jabłek, tylko takie, jakie znalazłam podczas spaceru (oprócz jabłek spacer wzbogacił mnie o trzy psy, z których żaden nie jest moim, choć wszystkie chyba bardzo by chciały).

2. Nie posiadając dwóch żeliwnych naczyń żaroodpornych, użyłam jednego ceramicznego oraz zwykłego talerza, dzięki któremu przewróciłam ciasto do góry nogami. Wtedy przesunęłam je z powrotem do ceramicznego naczynia, by w nim zakończyć proces pieczenia.

3. Nie pokroiłam mojej szarlotki w kwadraty ze względu na utrudniający to zadanie kształt naczynia, w którym była pieczona. Nie pogorszyło to jednak ani smaku ani estetyki dania.

Znalazłam również w książce Henryka i Maurice’a wytłumaczenie czym jest dla Nich “ciasto na tartę”. Przepis ukryty był na stronie wcześniejszej pod postacią zdania wrzuconego między innymi zdaniami (w tamtych czasach bardzo często nie podawano dokładnych składników czy metody przygotowania dania, pozostawiając to wyobraźni kucharza i jego doświadczeniu):

“(…) noc wcześniej przygotuj ciasto, używając pszennej mąki (…) w następujących proporcjach: jedna trzecia masła i dwie trzecie mąki; dodaj wystarczającej ilości wody i soli.”

Piękne prawda? Pasja gotowania i dzielenia się (w tak nietypowy dzisiaj sposób) przepisami w formie swobodnego opowiadania – artystyczna kreatywność!

P.S. Oczywiście nie zrobiłam ciasta wcześniejszej nocy, a jedynie godzinę przed wstawieniem całości do piekarnika. Nie miałam też dwóch cegieł. Prawdę mówiąc nie miałam ani jednej cegły. Drucianego stojaka również.

eng

 

About Albi, Toulouse-Lautrec Museum and Alchimy restaurant

above / powyżej: ALBI (FR) by Cuisine And Art


pl

In my last post I promised you not only the B-day apple pie recipe (yes, I remember it should have been the next day, not after a few weeks) but also a few words about the city where Henri Toulouse-Lautrec was born – Albi.

If you are a big fan of Toulouse-Lautrec I do not even need to tell you anything more. You know everything about Albi already! But if you have never heard about this French city and you have a few hours or days off you could simply organise a small trip by car or plane (the nearest airports are in Rodez, Toulouse and Carcassone). This is a very charming and small city with beautiful brick buildings on the Tarn river. Southern France, Midi-Pyrénées. This is a place where I go when I’m fed up of my countryside life style.

Where I live there are a few houses, one church, one cemetery, one tennis court (???!!!) and one non-functional telephone box.  No shop, no bus stop. Sometimes I see one or two neighbours, but generally it is a lot easier to see cows here. And sometimes I would like to go somewhere to see other people, to see a busier life. Sometimes I would like to go to a nice restaurant. But, believe or not, it can be quite a tricky challenge, especially if I would wish to eat … on Sunday!

Here in Aveyron (part of Midi-Pyrénées) we have few local specialities:

  •  aligot, which is mash potatoes with a special kind of cheese,
  • local sausages,
  • confit duck leg,
  • tripe,
  • and last but not least – veal’s head.

I do not have any problems with any of these goods. I like tripe a lot, because we make a great tripe soup in Poland. I adore confit duck leg and any sort of mash potatoes. But sometimes I would like to have a choice. Especially when I’m with guests, who don’t eat tripe, heads (any sort), who are not fans of duck and who prefer to eat non-cheesy mash.

In the nearest village we have a lovely restaurant, but there is another problem there – you have to make a reservation at least a day before. It means that when you’re passing by hungry you can’t just go inside, sit and have a nice meal! Unfortunately!

And also sometimes I would like to go to a restaurant on Sunday. Any Sunday. It took me a few years (!) to learn it! A few long years knowing that on Mondays normally many shops and restaurants are closed, that on Sundays shops are closed too, but I never ever supposed that on Sundays restaurants could shut their doors to clients! It has happened more than once that family or friends came and we wanted to go to celebrate on the last day of the week. And nothing. All places closed! We ended, of course, in my house with me in my own kitchen. And sometimes, to be honest, I do not want to be in the kitchen! Sometimes I dream that someone would cook for me! And I would not need to wash dishes! Anyway, when it happened for the third time I asked Google “WHY?” and I received a reply. I learned that not only is it better to eat at 12 am than 1 pm (a restaurant can close its kitchen by then), but also that it would be better to forget what “Sunday lunch” means. And if not – the only way would be research what restaurant is open on this Special Day Of The Week Called Sun.

Knowing all these important things and knowing that my Dear Family would come in the next few weeks I had time to prepare a Sunday trip. Hurray!

Google, Google tell me WHERE?

And Google replied me nicely – “Go to Albi!

www albi 01

So we did. With my Dear Guests we were walking around, admiring the beauty of the city and the gorgeous weather. There are so many things to see in this small town, starting with the Cathedral Basilica of Saint Cecilia and finishing with the absolutely stunning Museum of Toulouse-Lautrec with the largest collection of his art in the world (more than 1000 pieces!). There are also so many places to eat there. Smaller and bigger restaurants, cozy cafes around the market, fantastic confectionery shops etc. So when we were starting to feel a little tired and hungry we went to try a restaurant which Google found especially for me and my Important Guests – the Alchimy!

And that was THAT! Finally, after years I had found a great small restaurant open 7/7 in a beautiful city, in its historical centre. A restaurant which doesn’t shut its doors at 1 pm, but a little later. A restaurant where all staff speak more than one language, they are also friendly, they make jokes and they can even speak about football, which was soooo important to D. The restaurant is part of a small boutique hotel. Beautifully designed with a logotype which I adore (a professional obsession of a graphic designer). And the most important thing – the restaurant serves Great Food! I only have to warn you that Alchimy is not the cheapest restaurant, but they have good meal deals during the week and they are worth their price for a special occasion (as for your trip to France for example!)!

www alchemy 4
Alchimy, Albi, by CusineAndArt 2015

And the apple pie from Henri’s birthday? …… Not today I’m afraid, not today. “Mañana“, as they say in Spanish. Tomorrow. HAPPY NEW YEAR!!!



O MIEŚCIE ALBI, MUZEUM TOULOUSE-LAUTREC’A I ALCHIMY

Francuz czytający polski blog po polsku lub angielsku? Śmiem wątpić, ale jeśli tak się akurat zdarzyło, że jednak Francuzem jesteś i znasz język polski, to nie czytaj tego wpisu, bo z całą pewnością Ci się nie spodoba, choć odnoszę się do Twojej Mateńki-Ojczyzny z należytym szacunkiem i bardzo ją lubię.

Ostatnim razem nie tylko obiecałam przepis na szarlotkę urodzinową Henryka (a było to baaardzo dawno temu), to obiecałam również słów kilka o mieście, w którym tenże urodził się – o Albi. Oczywiście jeśli jesteś fanem Toulouse-Lautrec’a to pisać nic nie muszę, wiesz wszystko i żadne informacje nie będą dla Ciebie nowymi – znasz Albi jak własną kieszeń! Jeśli jednak nigdy w życiu nie słyszałeś o tym francuskim mieście, a masz kilka godzin wolnych, pół dnia, dzień lub weekend – pakuj się do samochodu, kupuj bilet lotniczy i goń! (najbliższe lotniska znajdują się w Rodez – niestety o tej porze roku nieczynne, Tuluzie i Carcasonne).

Albi znajduje się na południu Francji w Średnich Pirenejach, leży nad rzeką Tarn. Ceglaste zabudowania nadają mu wyjątkowo ciepły charakter. To wyjątkowo czarujące miejsce do którego uciekam, gdy nie mogę dłużej wysiedzieć w zabitej dechami wsi.
W roli zabitej dechami wsi zbiorowisko kilku zabudowań – jeden kościół (jak na prawdziwą wieś przystało), jeden cmentarz, jeden kort tenisowy (???!!!) i jedna nieczynna od wieków budka telefoniczna. Sklep w ilości zerowej, przystanek autobusowy również. Pustki. Nicość wszechogarniająca. Czasem zdarza się natrafić na przypadkowo wałęsającego się sąsiada, ale łatwiej jednak spotkać krowę niż przedstawiciela ludzkiego gatunku. Dużo krów, szczerze powiedziawszy. Bardzo dużo. I zdarza się, że już po prostu nie mogę, mój organizm nie jest w stanie zaakceptować więcej uroków (niewątpliwych zresztą) życia wiejskiego, nie jest w stanie przefiltrować przez płuca więcej świeżego powietrza. Czasowa potrzeba miasta wygrywa. Czasami nie tylko miasta, ale i restauracji! I wierzcie lub nie – czasami jest to wyjątkowo trudne zadanie, szczególnie w … niedzielę. Jakąkolwiek niedzielę.

Aveyron, jak każdy szanujący się region, szczyci się specjałami kuchni lokalnej. Duma rozpiera mieszkańców zajadających się aligot (puree ziemniaczane wymieszane z serem tome fraîche, ciągnące się kilometrami i kilometrami), lokalnymi kiełbasami, konfitowanymi udkami kaczymi, flakami oraz głowizną cielęcą. Osobiście nie mam najmniejszych problemów z jedzeniem tychże specjałów. Bardzo lubię flaki, kaczkę w jakiejkolwiek postaci po prostu pożeram, a ziemniaczane puree mogłabym jeść na okrągło, bez względu na zawartość w nim sera czy też jego brak. Jednakowoż wolałabym mieć jakiś większy wybór. Szczególnie gdy przyjadą Goście, którzy do ust nie wezmą flaków czy głowizny (jakiejkolwiek), a ziemniaki wolą jeść bez sera. I Goście owi chcieliby gdzieś wyjść poza obszar domostwa, do tak zwanych ludzi udać się i coś spożyć.

Próby, a i owszem, zostały podjęte. Skończyły się jednak więcej niż niepowodzeniem. Szanowna Pani Matka otrzymała ogon mysi obok szarej bryi (przynajmniej wyglądało TO jak ogon mysi), potrzebna więc była bardzo szybka ewakuacja. Ba! Ucieczka przed darmową kawą, zaproponowaną przez kelnera w zamian za mysi ogon. Kolejna próba podjęta została po zrozumiale długim czasie, gdy spragniona francuskich specjałów A. przyleciała, marząc o chrupiących rogalikach i bagietkach o poranku, wspartych przez śniadaniowe wino. Wina raczej i nie tylko śniadaniowe. Udaliśmy się na zakupy pełne zachwytów, ochów i achów. Odwiedzaliśmy piekarnie, stragany i nieszczęsnego (jak się później okazało) rzeźnika. A tu kiełbaska taka, owaka. Wędlina A, B i C. Oooo, śliczna jakaś taka, urokliwa, wyjątkowo apetyczna o obcej, bardzo obcej nawet nazwie. Sprzedawca poproszony został o wytłumaczenie, spowiadał się wyjątkowo żarliwie, a małżonka robiła niestosowne miny. My nieustająco nie rozumieliśmy nic, zlitował się rzeźnik nad nami i Prezent ofiarował – dla każdego po plasterku specjału na głowę. Postanowiliśmy degustację przeprowadzić w domu w towarzystwie Chrupiącej Bagietki i Rześkiego Wina. Postanowiliśmy, nie uczyniliśmy. Smród niepokojąco zaczął być naszym towarzyszem. Jedno krzywym okiem zerkało na drugiego. A smród jak był tak był. Z ulgą i nadzieją wysiedliśmy z samochodu, pakunki rozpakowując, od win oczywiście rozpoczynając. Smród jeszcze większy. Jest! Źródło zlokalizowane – Fantastyczna Kiełbasa! Zatkaliśmy nosy i do konsumpcji zabraliśmy się. (…CISZA, DŁUGA CISZA). Po raz pierwszy w życiu wyplułam jedzenie! Biegłam jak sarna z jadalni do ogrodu, gnałam, galopowałam, pobijając rekordy wszelakie. A Goście za mną w galopie, w tym wyścigu szalonym. Po drodze minęliśmy psa, który szybciej od nas uciekł z podkulonym ogonem. Andouille, bo o niej mowa, jest kiełbasą zrobioną z części jelita grubego o odpowiedniej woni i odpowiednim smaku …, jeśli o smaku tu mówić można. Na szczęście wino nas uratowało, jak zawsze zresztą.

Powracając jednak do poszukiwania restauracji. Lokalu upragnionego, w którym można byłoby zjeść przyzwoicie, nie zostać otrutym i nie odczuwać potrzeby niespodziewanej ucieczki (jeśli się przeżyje oczywiście). W najbliższej wsi a i owszem mamy restaurację sztuk jedna, i to całkiem dobrą. Problem tkwi jednak w tym, iż trzeba dokonać rezerwacji minimum dzień wcześniej (nie, nie jest to restauracja z jakimikolwiek gwiazdkami), czyli spontaniczny wypad na głodniaka odpada! Nie można ot tak powiedzieć „Wybierzmy się na obiad!”. Niestety.

Gorzej jednak, gdy zapragniemy z Ważnymi Gośćmi skonsumować posiłek poza domem w niedzielę. Jest to wyczyn nie byle jaki, który przez lata kończył się fiaskiem, kiedy to w końcu wracaliśmy do domu, a ja zakasywałam rękawy i spędzałam urocze godziny przy garach. Oczywiście, że kocham gotować, ale jednak czasami miło jest mieć talerz podany, połykać kęs za kęsem poza swoim domem i nie musieć zmywać naczyń. Po prostu.

W każdym razie kiedy po raz trzeci zdarzyło nam się wrócić do domu z podkulonymi ogonami w końcu zrozumiałam, że mam dwa wyjścia – zapomnieć o niedzielnych restauracyjnych obiadkach lub zrobić rozeznanie, mające na celu pojęcie czemu jedzenie w Tak Zwany Ostatni Dzień Tygodnia może być nie lada wyczynem. Wiedząc, że Rodzina przyjedzie za kilka tygodni, postanowiłam rozpocząć badania od razu, by móc przygotować Niedzielny Wypad. Do roboty!

“Google, Google powiedz GDZIE?”

Google odpowiedziało miło i łagodnie – “Jedź do Albi!”

Tak też uczyniliśmy, gdy nadeszła odpowiednia pora i Goście zjawili się. Wędrowaliśmy wśród ceglastych uliczek, podziwiając fantastyczną pogodę i otaczające nas piękno. Tyle rzeczy do obejrzenia – zaczynając od Bazyliki Świętej Cecylii, a kończąc na obłędnym Muzeum Toulouse-Lautrec’a, w którym znajduje się największa kolacja na świecie Jego prac (ponad 1000 sztuk!). Gdy nóżki wchodziły nam wiadomo gdzie, a głód doskwierać zaczął, postanowiliśmy pójść do restauracji, poleconej i wybranej przez Monsieur Google specjalnie według naszych życzeń i upodobań. Po drodze mijaliśmy mniejsze i większe knajpki, zamknięte lub otwarte (nie zapominajmy, że to w końcu niedziela, Francja etc.), bary, kawiarnie i puby. Do wyboru, do koloru. Nie dla nas. Dla nas cel odgórnie był wyznaczony i nie mieliśmy najmniejszej ochoty zbaczać z wybranej drogi. Naszym celem była restauracja Alchimy! I to było TO!!! W końcu po długich latach odkryłam niewielką i pełną uroku restaurację w centrum historycznym miasta, która nie zamyka drzwi przed nosami klientów o godzinie 13ej, która otwiera swe ramiona w niedziele i święta. Restaurację przepięknie zaprojektowaną (zboczenie zawodowe grafika nie pozwoliło mi nie zachwycić się nad logotypem knajpy), nad którą znajduje się kilka pokoi hotelowych. Miejsce, w którym obsługa mówi nie tylko w swoim ojczystym języku, a w języku obcym może rozprawiać również o piłce nożnej, co było bardzo ważne dla D. Najważniejsze jest jednak jedzenie! Czysta konsumpcja doprowadzająca do stanu bliskiemu rozkoszy! Dania lokalnej kuchni i nie tylko. Potrawy piękne, sycące i spełniające oczekiwania najbardziej wybrednych żołądków (czytaj Moich Szanownych Gości). Owszem, Alchimy nie jest miejscem na każdą kieszeń, ale jest miejscem wartym swej ceny z całą pewnością! W ciągu tygodnia menu dnia (bardziej przystępna cena), a wieczorową porą lub w ciągu weekendu na specjalne okazje – jak Twoja podróż do Francji, o której właśnie zaczynasz marzyc! Jedź! Nowy Rok jest genialnym pretekstem na takie wyprawy!

A obiecana urodzinowa szarlotka Henryka? … Obawiam się, że nie dzisiaj. “Mañana”, jak mawiaja Hiszpanie. Jutro. Szczęśliwego Nowego Roku!!!

eng

 

Happy birthday Mr Toulouse-Lautrec!

above / powyżej: APPLE TARTOUILLAT / SZARLOTKA TARTOUILLAT by Cuisine And Art


pl

 

www-happy-bday-DSC_8603
Guibert-Henri-de-Toulouse-Lautrec
Maurice Guilbert, Henri Toulouse-Lautrec as Artist and Model / TL jako Artysta i Model, c. 1900

One hundred fifty one / 151 / 1 5 1 years ago in Albi (France) Henri Marie Raymond de Toulouse-Lautrec-Montfa, known more simply as Henri Toulouse-Lautrec, was born.

One 01 / 0 1 / year ago this blog – Cuisine and Art –  was born to tribute not only Mr TL, but art in general and cuisine. Thank you very much for reading, visiting and supporting Cusine and Art! Thank you for eating my food!

Today we (Henri and I) have a party, so there is no time to write recipes, stories and spend such a lovely day sitting in front of the computer! Tomorrow I will write the recipe for this amazing B-day Apple Pie and I will write more about Albi. But now you have to forgive me – I have to go and celebrate! Let’s drink / eat / dance and have a fun! HAPPY B-DAY!!!



O URODZINACH 151. i 1.

151 lat temu we francuskim Albi urodził się Henri Marie Raymond de Toulouse-Lautrec-Montfa, zwany potocznie Henri Toulouse-Lautrec’iem.
150 lat później, czyli równo rok temu, nie tak daleko francuskiego Albi, ujrzał światło dzienne w wirtualnym świecie blog Cuisine and Art.

Dziękuję wszystkim za czytanie, wspieranie, za zainteresowanie sztuką, za wspólne gotowanie i jedzenie! Teraz jednak proszę o wybaczenie – dzisiaj urodzinowa fiesta! Ani minuty dłużej przed komputerem! Jutro … jutro przepis na Urodzinową Tartę Z Jabłkami i wizyta w Albi! Wszystkiego najlepszego!

eng

 

About Hugh’s War On Waste, Gregg Segal, Sue Webster with Tim Noble and Small Baby Bajaderas

above / powyżej: GREGG SEGAL “7 DAYS OF GARBAGE / 7 DNI ŚMIECI” 2014 – “Marsha and Steve” and “Gaby”/”Marsha i Steve” oraz “Gaby”


pl

In 2015 Hugh Fearnley-Whittingstall from the River Cottage – activist and chef, thanks to whom the fishing rules in the UK have been changed, made for the BBC, the series “War On Waste” concerning all of us. It doesn’t matter where in the world we are – we produce rubbish, we buy too much, we possess too many things and the worst – we waste, we waste, we waste. At the same time a third of all the food we produce never gets eaten and every 10 minutes in the UK alone, people throw away 7 (S E V E N!) tonnes of clothes. DO NOT WASTE! – This is Hugh’s War On Waste! And mine, and yours!

wastenotuk
waste not a third

Every 10 minutes in the UK people throw away 7, S E V E N, tonnes of clothes:

waste not cloths
Hugh on the 7 tonne pile of clothes / Hugh na 7 tonach ubrań, które zostały wyrzucone na śmieci w ciągu 10 minut!

And artists create their art, using rubbish as a material:

In 2014 Gregg Segal made “7 DAYS OF GARBAGE”. He photographed people with their trash and recycables collected during a period of 1 week. You can read more about it and see more pictures on www.greggsegal.com.

So – what do you have today destined for your rubbish bin? Any food? Any goods to throw away? Perhaps old biscuits and dry pieces of yesteday’s cake? Four days old lonely chocolate muffin? A not very fresh piece of any kind of sweet bun? Look for it well! I’m pretty sure you will find something hidden in a cupboard, bread box or a metal tin. Have you got it? Great! Now you can create an extremely easy and tasty Polish “bajaderas” – delicious small sweet balls made from pastry leftovers. Still, in these days in Poland almost every bakery makes them – they use all their unsold cakes, biscuits etc.

SMALL BABY BAJADERAS FOR THE WAR ON WASTE

– old biscuits, pieces of cake, muffins, sweet bun or bread (like a brioche for example)
– sugar/brown sugar/honey
– butter
– pinch of salt
– brandy or any strong alcohol you like
– espresso coffee
– cocoa powder
– raisins
– white sesame seeds or shredded coconut

I’m not going to give you amounts for this recipe. Here you have to use what you find in your kitchen! You have to use those biscuits you found five minutes ago next to your bed! You have to use that half piece of cake your youngest has not finished! You have to use those two spoons of honey left in the jar and eight small packages of sugar you always take from cafes! Last few drops of your favorite brandy! A good gulp of whisky too! A handful of old raisins from the bottom of a bag in the cupboard! Go in! Be creative, use your imagination!

First of all crush very well all bakery leftovers. If you have biscuits you can blend them. You have to obtain some kind of minced-ground-blend-pastry-stuff. Melt some butter, not too much at the begining. Mix all ingredients (except sesame seeds or shredded coconut) together with your hands (Yes, get them dirty!). You should obtain something almost-like-plasticine in texture, something you can easly roll into a golf ball size. Taste it, add what you need to add to be happy. If it is too dry add more melted butter, perhaps a few more drops of alcohol or a small amount of espresso. Form balls and toss them in sesame seads or shredded coconut. Let them rest few hours in a fridge. Eat them! Share with your family and friends! Give a few to your neighbour or to a stranger passing by on the street!



HUGH I WOJNA PRZECIWKO MARNOTRAWSTWU, GREGG SEGAL, SUE WEBSTER, TIM NOBLE ORAZ MAŁE NIEWINNE BAJADERKI

War On Waste, czyli akcja przeciwko marnotrawstwu, przeprowadzana aktualnie na Wyspach przez Hugh Fearnley-Whittingstall – szefa kuchni i aktywiście, dzięki któremu m.in. zmieniono zasady połowów w UK (www.fishfight.net). Wyspy czy nie, ta kwestia dotyczy nas wszystkich!

W Wielkiej Brytanii co 10 minut powstaje 7-tonowa góra ubrań, które są wyrzucane na śmietniki.

1/3 wyprodukowanego jedzenia ląduje na wysypiskach. Marnują ją supermarkety, a producenci zmuszani są do wyrzucania „brzydkich” warzyw i owoców, nie odpowiadających „standardom”. Marchewka musi być prosta, a banan zakrzywiony o tyle i tyle stopni.

W międzyczasie artyści używają odpadów jako materiału do tworzenia sztuki – Sue Webster i Tim Noble w swoim „śmieciowym” projekcie układali góry wyrzucanych przedmiotów w ten sposób, by tworzyły teatr cieni. Gregg Segal w 2014 stworzył serię zdjęć, zatytułowanych „7 dni śmieci”. Prosił rodzinę i znajomych by przez tydzień niczego nie wyrzucali, a potem fotografował ich z odpadami, które sami wyprodukowali. Przepiękny, fascynujący i mądry projekt, który możecie dokładnie poznać na www.greggsegal.com.

No to jak? Co dzisiaj wyrzuciłeś? Jakieś jedzenie? Dobra jakieś, których chcesz się pozbyć? Może stare herbatniki albo suchy kawałek wczorajszego ciasta? 4-dniowa czekoladowa babeczka? Niezbyt świeże słodkie pieczywo? Rozejrzyj się dobrze! Jestem pewna, że znajdziesz coś na dnie szuflady, w pojemniku na chleb czy jakiejś metalowej puszce. Masz już? Świetnie! Teraz możesz zamienić te wszystkie resztki w coś, z czego my Polacy powinniśmy być dumni – w bajaderki! W nasz narodowy recyclingowy cukierniczy produkt!

BAJADERKI W WOJNIE PRZECIWKO MARNOTRAWSTWU

– stare herbatniki, kawałki ciast, ciasteczek i słodkiego pieczywa
– cukier/brązowy cukier/miód
– masło
– szczypta soli
– odrobina brandy lub innego mocnego alkoholu
– mała filiżanka mocnej kawy espresso
– kakao w proszku
– rodzynki
– wiórki kokosowe lub ziarna białego sezamu

Nie, nie mam zamiaru podawać ilości produktów do zrobienia bajaderek! Wszystko zależy od tego, co znajdziesz u siebie w domu, i w jakich ilościach! Musisz przecież zużyć herbatniki, znalezione pięć minut temu obok łóżka! Musisz zużyć niedojedzone przez Najmłodszego ciastko! Te dwie łyżki miodu, zalegające od dawna na dnie słoika! Osiem saszetek cukru, które zawsze zabierasz z kawiarni! Musisz w końcu zużyć ostatnie krople ulubionej brandy! Ostatni łyk whisky również! I tę garść starych rodzynek, zalegających na dnie szuflady! Użyj wyobraźni! Kreuj! Twórz!

Najpierw rozdrobnij wszystkie resztki. Herbatniki – w blenderze, miękkie ciasta – widelcem. Ma powstać sypka, ale nieco wilgotna masa. Roztop masło, na początek niewiele, ale może potem będzie trzeba trochę jeszcze dodać. Wymieszaj wszystkie składniki (oprócz wiórków kokosowych i/lub sezamu). Wymieszaj dobrze rękoma (Tak! Utytłaj się!). Masa ma być taka, by łatwo formować z niej kule wielkości piłeczek golfowych. Próbuj, dodawaj składniki według uznania! Na koniec rób kulki i obtocz je w wiórkach lub sezamie. Odstaw na kilka godzin do lodówki. Jedz! Częstuj rodzinę i przyjaciół! Podziel się z sąsiadką i przypadkowym przechodniem!

eng

 

About Toulouse-Lautrec, horns of plenty and Ginger Jamie’s mushroom pasta

above / powyżej: by CUISINE AND ART


pl

Once upon a time in The Big Dark Forest a small child who had only just begun to walk – in this role me – was forced by her Lazy Parents to mushroom hunt. Not wanting to stoop they showed a specimen and the child collected it defeating all obstacles then quickly giving it back to The Sloths.

So I can easily say – I am a natural born mushroom hunter.

In the already distant time of communism, workplaces used to organize a corporate outing to the woods. It was social entertainment, collective sport, supported by baskets full of consumables, especially those in liquid form. Anyway, I have never been on such a trip, I was too young when communism died. However, every weekend, every bank holiday and every summer I spent at my grandpa’s wooden cabin in a tiny village. In the beginning we didn’t have running water. Just a well, a bucket and outhouse in a corner of the garden. Over the years we succeeded in having a shower and a small bathroom, but still we used to cook on the wood burner (today I do the same in winter time, but in a different house and different country). Also the stove was the best place to dry mushrooms (sometimes in almost wholesale quantities).

kasparus-kitchen-www
my old kitchen in The Big Dark Forest / kuchnia w Mrocznych Borach

Already in my adult life I have changed The Dark Polish Forest for The Sunny Catalan Coast. I supposed then that I would have to forget about mushroom hunting.  How on Earth could I think that! Autumn, on the grass under the palm trees, next to the beach … plenty of mushrooms from the Suillus family! In the eucalyptus copse Macrolepiota procera (parasol mushrooms). Plenty, because the locals do not collect them! Worse, strangers used to warn me against food poisoning or even death! Suillius The Killer! Meantime Catalans during peak period viewing hours passionately followed the fate of mushroom hunters. In every episode a celebrity went to the forest with a guide. And at the end of the series we would know which celebrity had found the most mushrooms. Eeeeuuuugh……….

Then the time for learning French fungi habits came. A mushroom, if it is not the Boletus boletus (cep) or Cantharellus (chanterelles) stays untouched. So I visit my neighbours’ gardens to collect different types of mushrooms, including the Boletus family (excluding Boletus boletus of course). The French do not touch “my Polish” mushrooms and I even needed to take a small towel to cover my harvest against meddlesome glances. “You will die Madame!” – they used to shout. “I’m not a Madame, I’m a Mademoiselle.” – I replied smiling.

I never buy mushrooms. OK, I’m lying. Sometimes I buy button mushrooms. But it would be a disgrace for me to buy wild mushrooms. So I don’t. Not fresh ones. And not dried ones. Not powdered, nor sauces. No mushroom stocks or mushroom oils. And the biggest NO is for mushrooms in tins!

Unfortunately in this case I’m not on the same team as Mr Toulouse-Lautrec! Every time I read his „recipe” for tinned mushrooms (the recipe at the bottom) I’m almost sick. And I have no clue what could I do to follow it. Fortunately I have two words – „mushroom” and „tin”. I have also a celler and time. The result you can see above.

TA-DAH! I grew my own mushrooms!

I fried them quickly on olive oil. I added some crushed garlic. Salt and freshly ground pepper plus some parsley from my garden. Quick and tasty! Especially for Henri Toulouse-Lautrec!

Now is the time for a “real” recipe, not just a piece of metal with some fungi inside. This recipe is based on Ginger Jamie’s recipe for button mushrooms in a cream sauce. We met under the water and we spent a charming summer. He was counting fish, algae and all that underwater stuff with his entourage – Gorgeous Mermaids and Funny Boys. They lived in a small mysterious house in the mountains and at the end of a long summer they were so numerous that they didn’t have enough space to sleep. Some of them started to sleep in cars, in strangers and non-strangers houses, flats and beds. At the end they didn’t have any time to sleep and no transport from the house to the harbour. All bicycles had died or were stolen. Definitely it was time for them to leave. But before, there was one Last Party.

Everyone prepared something good to eat. Sometimes something good, but ugly and strange, like a mixture of tinned chickpeas, beans and tuna fish. We enjoyed great tarts, salads, hors-d’oeuvres and plenty of liquid support too (yes, the next day wasn’t the best day of my life).

That evening, without any doubt the winner was Ginger Jamie’s pasta. He couldn’t believe in his success and all the time he kept repeating „Oh, no, it is not like I wanted!” or „I’m sure it didn’t work!”. Like a typical Polish housewife, really!

Anyway, I have allowed myself to change his recipe a little, hoping that he will forgive me. And I used small black mushrooms, which I learned to hunt only few year ago in France, where they are called trompettes de la mort, which means trumpets of death! In English they are called horns of plenty! I find them, due to their unusual appearance, absolutely stunning! Wierd black edible individuals with holes inside with strange semi-dry texture – PERFECT!

horns of plenty with pink peppercorns / lejkowce dęte z różowym pieprzem
horns of plenty with pink peppercorns / lejkowce dęte z różowym pieprzem
2015-11-09-trompette-1

GINGER JAMIE’S PASTA
WITH MUSHROOMS IN CREAM SAUCE

– 500 g spaghetti
– 250 g mushrooms
(any type you like, Ginger Jamie used button mushrooms and I used horns of plenty)
– 1 small onion
– 2 garlic cloves
– 150 ml single cream
– 1 tsp of chilli flakes
– 1 tbsp of honey (I used acacia honey)
– salt
– pink peppercorns
– olive oil
– parmesan cheese

Heat the frying pan, pour in some olive oil. Chop onions and fry. Add chopped mushrooms and fry until beautifully gold. Add crushed garlic, wait 1 or 2 minutes. Pour on the cream, add salt, chilli and honey. Stir constantly and wait until sauce is reduced.

In the meantime cook the pasta in boiling salted water. When ready mix with the mushrooms in cream sauce. Serve with freshly crushed pink peppercorns and parmesan cheese. Enjoy!

And here the promised recipe in its original form:

BOLETUS MUSHROOMS FROM THE CAN – Toulouse-Lautrec, Joyant

“Open a can of cèpes*, throw them into a sieve, scald them, and wipe them.
Put into a frying pan one part butter, one part fine oil and let the 
cèpes brown so that they are a good golden color on each side. Put them to one side.
Peel and set aside the stalks, chop them up with a nut-size lump of dry bread, a shallot, a tiny piece of garlic. Let them brown in butter and garnish the 
cèpes with this mixture.
In a dish which can go into the oven arrange the 
cèpes with the mixture on top, sprinkle with bread crumbs worked with fines herbes**, salt and pepper, and let it cook gently.”

*cèpes – Boletus mushrooms
**fines herbes – blend of herbes

P.S. I would like to thank Megan for her help with latin and Louise for bringing amazing pink peppercorns from her beloved’s garden in B.)!!!



TOULOUSE-LAUTREC, TRĄBKI ŚMIERCI I RUDY JAMIE Z MAKARONEM

W Mrocznych Borach Tucholskich ledwo łażące dziecię (w roli dziecięcia  ja) zmuszone zostawało do pracy w postaci zbierania grzybów. Zbyt leniwi rodzice, nie chcąc schylać się, pokazywali okaz,  a ja dzielnie pokonywałam wszelkie przeszkody, by dotrzeć do wybranego grzyba i niezwłocznie oddać go w ręce Leniwców. Grzybobranie więc prawie wyssałam z mlekiem matki i doskonale wpisuję się w ten sport narodowy.

W odległych już czasach komunistycznych tak zwane zakłady pracy organizowały zbiorowe wypady do lasów. Była to rozrywka towarzyska, sport grupowy, wspierany koszami pełnymi prowiantu, głównie w postaci płynnej. Nigdy w takiej imprezie nie brałam udziału, gdyż komunizm upadł. Nieustająco jednak każdy weekend i każde lato spędzałam w środku lasów w dziadkowym domku – niewielkiej drewnianej chatynce, gdzie w tym czasie nie było bieżącej wody ani łazienki, a gotowało się na placie. Po latach w szopie zaistniał prysznic, sławojka została zastąpiona przez niewielką toaletę w domu, ale sposobu gotowania nie zmieniliśmy nigdy. Piec zresztą był też niezawodny przy suszeniu grzybów, niekiedy ilości prawie hurtowych.

W dorosłym już życiu zamieniłam Mroczne Polskie Bory na Hiszpańskie Słoneczne Wybrzeże. Śmiałam więc przypuszczać, że o grzybobraniach będę musiała zapomnieć. Jakże się myliłam! Jesienną porą na trawnikach pod palmami przy plaży – maślaki, a w eukaliptusowych laskach kanie. Okazy wyjątkowe i w wyjątkowych ilościach, bo miejscowi ich nie zbierają. Wiele razy próbowali mnie przekonać, iż maślak z pewnością zabija. Sami jednak namiętnie grzyby zbierają, a Katalończycy w godzinach największej oglądalności co tydzień  zasiadają przed telewizorami, by obejrzeć „Zbieraczy grzybów”!

Potem przyszła pora na poznanie zwyczajów francuskich. Grzyb, jeśli nie jest prawdziwkiem Boletus boletus czy kurką, pozostaje nietknięty. Odwiedzam więc pobliskie ogródki i masowo zbieram kozaki, różnorodne podgrzybki, inne niż Boletus boletus odmiany prawdziwków. Francuz ich nie tyka, przynajmniej w mojej wsi i na moje szczęście! Nauczyłam się też, by w koszu mieć jakąś szmatę, ręczniczek jakiś do przykrywania zbiorów. Ciekawskie oczy zaglądające komentowały nazbyt często, grożąc mi zatruciem czy śmiercią nawet. Mnie – dziecku borów! Ale nauczyłam się również zbierania kilku nowych dla mnie gatunków – przepysznych kolczaków obłączastych (zwanych po francusku kopytami baranimi), pieprzników trąbkowych i moich ukochanych trąbek śmierci, jak nazywają je Francuzi. Anglicy nazywają je rogami obfitości, a my po prostu lejkowcami dętymi.

Hańbą dla mnie byłoby kupowanie grzybów, oczywiście pomijam tutaj hodowane grzyby, jak na przykład pieczarki. Te kupuję. Innych nie. Pod żadną postacią. Ani świeżych. Ani suszonych. Żadnych wywarów. Proszków. Sosów. A już z całą pewnością grzybów zapuszkowanych! I tu z Henri Toulouse-Lautrec’iem w poglądach nie zgadzamy się. Jeden z Jego przepisów poświęcony jest właśnie grzybom z puszki (przepis znajduje się na samym dole tego wpisu)! O zgrozo! Na szczęście jednak wyobraźnia uratowała mnie i w tym wypadku – są i grzyby, i puszka jest!

TA-DA! Wyhodowałam własne grzyby! A potem usmażyłam je szybko na oliwie z oliwek, dodając zmiażdżony czosnek i posypując gotowe solą, pieprzem i natką pietruszki z ogrodu. Pochłonęłam jeszcze szybciej, myśląc nieustająco o Henryku Toulouse-Lautrec’u.

Danie jednak z przepisem Uroczego Rudego Jamie’go, którego poznałam prawie pod wodą, kiedy liczył ryby. Spędziliśmy długie letnie tygodnie na łodzi i pod nią w towarzystwie Jego Pięknej Świty w postaci kilku wyjątkowej urody Syren i fantastycznych kompanów liczenia ryb, alg czy innych morskich potworów. Towarzystwo Jamiego w miarę upływu lata rozrastało się, dolatując z Kraju Królowej. W niewielkim domu pełnym sekretów zaczęło brakować miejsca do spania a środki transportu w postaci rowerów zaczęły rozpadać się i ginąć. Koniec był bliski. Koniec lata.

Impreza pożegnalna, po której dzień kolejny z całą pewnością nie był najlepszym dniem mego życia (i pewno nie tylko mego). Bliżsi i dalsi znajomi wypełnili niewielkie mieszkanko, księżyc prawie w pełni, morze kilkadziesiąt metrów dalej. Każdy przyniósł coś do jedzenia i na (nie)szczęście do picia. Były dania urodziwe (przepiękne kanapki) i wyjątkowo brzydkie – w tej roli sałatka tuńczyk/fasola/cieciorka, będąca podstawą wyżywienia L. Wszystko pyszne – tarty, sałatki, pierogi i inne. Stół (tak naprawdę stoły) uginające się od dóbr wszelakich. Do tego Dziewczęta Przepiękne i Chłopcy Jak Zwykle. Daniem, które wszyscy pokochali najbardziej (oprócz dań w płynach) był makaron z pieczarkami w sosie śmietanowym, przygotowany przez Jamie’go, który – jak każda prawdziwa porządna pani domu – był wyjątkowo zestresowany, iż z całą pewnością mu nie wyszedł. Ja przepis nieco zmodyfikowałam, mając nadzieję, że Jamie mi wybaczy.

MAKARON JAMIE’GO Z GRZYBAMI W SOSIE ŚMIETANOWYM

– 500 g spaghetti
– 250 g grzybów (Rudy Jamie użył pieczarek, a ja lejkowców dętych)
– 1 mała cebula
– 2 ząbki czosnku
– 1 małe opakowanie śmietany 18%
– 1 mała łyżeczka sproszkowanego chilli
– 1 łyżka miodu
– sól
– różowy pieprz
– oliwa
– parmezan

Rozgrzać patelnię. Wlać oliwę. Zeszklić pokrojoną drobno cebulę. Wrzucić pokrojone w plasterki grzyby. Podsmażyć aż się pięknie zezłocą. Dodać zmiażdżony czosnek, podsmażać jeszcze minutę lub dwie. Posolić, wlać śmietanę, dodać miód i chilli, poczekać aż sos się zredukuje. W międzyczasie ugotować makaron w osolonej wodzie. Wymieszać makaron z sosem. Podawać ze świeżo zmielonym pieprzem i ze świeżo startym parmezanem.

A oto wspomniany wcześniej oryginalny przepis:

PRAWDZIWKI* Z PUSZKI – Toulouse-Lautrec, Joyant

„Otwórz puszkę prawdziwków*, odcedź je, sparz wrzątkiem i wytrzyj. Na rozgrzaną patelnię wrzuć kawałek masła i trochę oliwy, dodaj kapelusze grzybów. Podsmaż je z każdej strony do zbrązowienia i odstaw na bok.
Nóżki pokrój, wymieszaj z odrobiną bułki tartej, posiekaną szalotką i czosnkiem. Podsmaż na maśle i udekoruj powstała miksturą kapelusze prawdziwków.
W naczyniu żaroodpornym ułóż grzyby, posyp bułką tartą, wymieszaną z fines herbes**, posól, popieprz. Podgrzej delikatnie w piekarniku.”

* W oryginalnym przepisie tytuł brzmi „GRZYBY BOLETUS Z PUSZKI”, czyli używana jest łacińska nazwa. W samej już recepturze w wydaniu angielskim używane jest francuskie słowo ”cèpes” – prawdziwki.
**
 fines herbes – mieszanka ziół

P.S. Ogromne podziękowania dla Megan za pomoc językową oraz Louise za obdarowanie mnie różowym pieprzem z ogrodu ukochanego w B.!!!

eng

 

About Fotonoviembre – XII International Biennale of Photography in Tenerife (Spain) and Serafin’s “7/Seven”

With a great pleasure I would like to invite you to FOTONOVIEMBRE 2015 – XIII INTERNATIONAL BIENNALE OF PHOTOGRAPHY in Tenerife (Spain), where I’m presenting “7/SEVEN” ( 9 Nov – 10 Dec 2015).
More information can be found at www.byserafin.com, www.fotonoviembre.org and below.


Z prawdziwą przyjemnością zapraszam do obejrzenia serii moich zdjęć, zatytułowanej “7/Siedem”, która bierze udział w Fotonoviembre 2015 – XIII Biennale Fotografii na Teneryfie (Hiszpania).
Więcej informacji: www.byserafin.com, www.fotonoviembre.org oraz poniżej.